Dostają mieszkania „na zawsze”, nadal mogą pić i nie muszą się poddać terapii. Brzmi jak bujda? Tak, zwłaszcza w Polsce, gdzie lokum na wolnym rynku kosztuje fortunę, a na komunalne czekają setki tysięcy ludzi, w tym rodziny i samotne matki z dziećmi. Ta metoda jednak się sprawdza, a na dodatek opłaca podatnikom. Dzięki niej w 630-tysięcznych Helsinkach pozostała tylko jedna noclegownia na 53 miejsca (Warszawa ma 1,8 mln mieszkańców i 360 miejsc w noclegowniach, kolejne w schroniskach).
– To przewrót kopernikański w zwalczaniu bezdomności – mówi Piotr Olech, który koordynuje pierwszy polski program „Housing first – najpierw mieszkanie” w Gdańsku, Wrocławiu i Warszawie. Właśnie się kończy. Aby nie pozostał tylko pilotażem, wymaga zmiany nastawienia opinii publicznej, tymczasem opory są nawet w opiece społecznej. – Dyrektor stołecznego schroniska oświadczył wręcz, że chciałby zostać bezdomnym, skoro bez żadnych wymagań serwuje się im mieszkania, posiłki i pomoc pod nos – opowiada Julia Wygnańska, badaczka bezdomności.
Podwójnie wykluczeni
Wyboru wielkiego jednak nie ma, bo na walkę z bezdomnością wydajemy dużo (w 2018 r. 271 mln zł, a to tylko część kosztów), ale nieefektywnie. „System, na który składają się działania organów administracji rządowej, samorządowej i organizacji pozarządowych, nie jest ani spójny, ani skuteczny – nie zapewnia osobom bezdomnym aktywizacji, dzięki której mogłyby osiągnąć życiową samodzielność” – twierdzi NIK. Jej zeszłoroczny raport wskazuje absurdalne praktyki, np. pracownik socjalny podpisuje kontrakt z bezdomnym, ale ten trafia do odległego schroniska (ośrodek w Zarszynie na Podkarpaciu wysłał bezdomnego na Pomorze, 643 km dalej), gdzie opiekunowie nie mają o kontrakcie pojęcia, więc nie pilnują jego realizacji.