Dla Huberta Łuczyńskiego – przed laty adwokata, dziś radcy prawnego, jego dawny klient Adam Jędrzejczyk to wypisz, wymaluj Dymitr Karamazow z powieści Fiodora Dostojewskiego. Dymitra oskarżono o zabójstwo ojca, bo był w domu, gdzie znaleziono zwłoki. W powieści obrońca Karamazowa przedstawia tok myślenia prokuratora: „Doszliśmy wreszcie do twierdzenia: ponieważ był w ogrodzie, więc zabił. (…) Oskarżacie mego klienta tylko dlatego, że nie macie kogo oskarżyć?”.
Sprawa 55-letniego Adama Jędrzejczyka wygląda podobnie. 29 stycznia 2014 r. w bloku przy ul. Popiełuszki 16 na warszawskim Żoliborzu znaleziono pobitą we własnym mieszkaniu 65-letnią Elżbietę C.
Prolog: picie
Adam Jędrzejczyk, kiedyś górnik, a od lat bezdomny, wybrał życie z dnia na dzień i picie. Przed samym aresztowaniem wynajmował łóżko u kolegi, dorabiał przy „wykończeniówce”. Krępy, silny – widać na zdjęciach zrobionych tuż po zatrzymaniu. Tego dnia nie poszedł na budowę, dzień wcześniej popił i dalej chciał pić, pieniądze miał. Pod Halą Marymoncką poznał 51-letnią Ewę S., też chętną, żeby się napić. Kupił wódkę, wypili, po czym kobieta zaproponowała, żeby pójść do jej znajomej Eli. Po drodze kupił kolejną wódkę. „Po przyjściu zapytałam Elę, czy możemy się u niej napić, powiedziała, że z miłą chęcią” – zeznała później Ewa S.
Tak Jędrzejczyk poznał mieszkającą samotnie, chudą i poruszającą się o kulach Elżbietę C. (jej syn uważał mieszkanie za „melinę” i dlatego dawno się wyprowadził). Jędrzejczyk z Ewą S. jeszcze raz poszli do sklepu, bo gospodyni chciała, żeby zrobili jej zakupy. Adam dokupił jeszcze wódkę i piwo. Wrócili, pili, po pewnym czasie Ewa S. wyszła, a on został. Do tego momentu to zgodna relacja ich obojga.