Jak zdobyć tytuł największego tenisisty w historii, ale jednocześnie nie być lubianym? To wydaje się prawie niemożliwe, bo kibice generalnie kochają zwycięzców i doceniają wielki talent. Ale poradnik pod takim właśnie tytułem mógłby napisać Novak Djoković.
W poniedziałek, decyzją sądu w Melbourne, 34-letni Serb został zwolniony ze strzeżonego hotelu, gdzie – wraz z nielegalnymi imigrantami – od kilku dni czekał na wydawałoby się nieuniknioną deportację. Powód? Nie jest zaszczepiony przeciwko Covid-19, a to niezbędny warunek dla osób przyjeżdżających do Australii. Ale prawnicy tenisisty złożyli apelację i teraz wiele wskazuje na to, że Djoković jednak zagra w rozpoczynającym się 17 stycznia wielkoszlemowym turnieju Australian Open. I tym samym potwierdzi, że jest specjalistą od wygrywania w sytuacjach pozornie beznadziejnych – nie tylko na korcie.
Decyzja sądu z punktu widzenia wielu Australijczyków jest absurdalna. Melbourne, gdzie odbędzie się turniej, jest światowym rekordzistą, jeśli chodzi o covidowy lockdown – przez dziewięć miesięcy obowiązywał tu zakaz wychodzenia z domów (chyba że na niezbędne zakupy), a restauracje, szkoły i kościoły były zamknięte. Cała Australia przez półtora roku była odcięta od reszty świata – obcokrajowców zaczęła wpuszczać dopiero dwa miesiące temu, ale tylko tych, którzy są zaszczepieni dwiema dawkami. Szczepionki stały się nową religią. Już 90 proc. mieszkańców Melbourne jest zaszczepionych, co niestety nie chroni ich przed nową mutacją wirusa – omikronem. W ostatnim tygodniu liczba zakażonych wzrastała o kilkadziesiąt tysięcy nowych przypadków.
W takich okolicznościach Djoković – który nie zaszczepił się, bo „nie wierzy w przymus szczepień” – wrzucił 4 stycznia na Instagram swoje roześmiane zdjęcie z lotniska z podpisem, że właśnie wsiada w samolot do Melbourne, bo dostał od Australijczyków „specjalne zwolnienie” (z obowiązku szczepienia).