Drogi do ich domu nie ma jeszcze nawet na mapie Google. Milena z Olą i dwójką chłopców Edziem i Tadzikiem zamieszkały w małej wsi pod Kołobrzegiem. Dom zbudowała Ola, na ziemi, którą dostała od rodziców (mieszkają po sąsiedzku). Pewnie, że się bały, jak wieś zareaguje na dwie lesbijki wychowujące dzieci. Początki były trudne. Starały się nie chodzić za rękę, były trochę wycofane i kiepsko się z tym czuły. – Mamy się ukrywać, oszukiwać, udawać koleżanki? To bez sensu – mówi Ola. – Zwłaszcza że w to kłamstwo trzeba by było wplątać też dzieci. Postanowiłyśmy żyć otwarcie.
I nic się nie stało. Zwłaszcza że wieś była do pewnego stopnia z tematem oswojona. Ludzie znają Olę od dziecka, znają jej rodzinę. I choć nigdy nie mówiło się o tym wprost, ludzie widzieli przecież, że Ola często odwiedzała rodziców z partnerkami.
– To paradoks, ale w małych miejscowościach, gdzie wszyscy się znają, łatwiej o przyjazną i tolerancyjną atmosferę. Komuś, kogo się zna, trudniej napluć na buty czy zwyzywać go w sklepie – opowiada Ola. – Nie ma tu obraźliwych napisów na murach, jak w dużych, anonimowych miastach. Kiedy odwiedzają nas znajome z Krakowa, mówią, że u nas czują się bardziej swobodnie i bezpiecznie. I śmiało idą za rękę do Biedronki. U nich w mieście to niemożliwe. Tam łatwiej kogoś zranić.
Sytuacja Mileny była bardziej skomplikowana. Edzio i Tadzik to jej biologiczni synowie. Małżeństwo rozpadło się po 12 latach. Olę poznała przed ślubem. Przyjaźniły się. Ola wspierała Milenę, gdy sypał się jej związek, i przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Dla rodziny to był szok. Nie dość, że rozwód, to jeszcze związek z kobietą. Mąż Mileny znał Olę i jej stosunek do dzieci, więc w miarę szybko dało się dogadać kwestię opieki.