Polska jest liderem w statystykach RASFF, europejskiego systemu ostrzegania o niebezpiecznej żywności i paszach. W 2020 r. wpłynęły powiadomienia o 273 przypadkach z Polski. Najwięcej w całej Unii. Jesteśmy też na drugim miejscu w Europie w zużyciu antybiotyków podczas hodowli zwierząt, i to tych najsilniejszych. Inspekcja weterynaryjna, odpowiedzialna za jakość żywności pochodzenia zwierzęcego, jest źle opłacana, więc brakuje pracowników i ubój w rzeźniach nadzorują lekarze zewnętrzni, niepodlegający służbowo powiatowemu inspektorowi. Pracują na akord, dostają zapłatę od ubitej i zbadanej sztuki. Ich decyzje są arbitralne. A producenci mięsa – praktycznie bezkarni. Inspektorzy weterynarii nie mogą ich ukarać za samowolne stosowanie antybiotyków czy nieprzestrzeganie przepisów o dobrostanie zwierząt.
Na taśmie, podczepione za tylną nogę, jadą martwe świnie. W ubojni to już są tusze. Przesuwają się na wysokości ok. 2 m z hali brudnej do czystej, są już po wykrwawieniu, oparzeniu, zdjęciu szczeciny, umyte i wytrzewione. Przecięte na pół, gotowe do badania. Naprzeciwko każdej tuszy, na drugiej linii idącej równolegle, jadą organy wewnętrzne. – Ubijamy dziennie około 600 świń, więc pracuje tu kilku lekarzy – mówi lekarka weterynarii od kilkunastu lat nadzorująca uboje. – Jeden bada tusze, drugi organy. Gdy jest jakaś zmiana, odcina się tę część i odrzuca. Kolega pracujący obok mnie oglądał wątrobę mojej świni. Na powierzchni były widoczne zwłóknienia, ślady migrujących przez wątrobę larw. Pasożyty prawdopodobnie zginęły, gdy zwierzę odrobaczano. Ale nie wyglądało to dobrze i ja bym takiej wątroby nie zjadła. Jednak kolega stwierdził, że jest w porządku, pasożytów nie ma już przecież, wątróbka może iść na pasztet czy farsz do pierogów.