JOANNA PODGÓRSKA: – Ile modeli maseczek antycovidowych panie przestudiowały?
MAŁGORZATA KARWATOWSKA: – Na potrzeby książki ok. 5 tys. z całego świata. Ale przed naszymi oczyma przewinęło się ich znacznie więcej.
Macie swoje ulubione typy?
EWA GŁAŻEWSKA: – Jedną z moich ulubionych jest maseczka z napisem „Spread love not germs”, czyli „Rozsiewaj miłość, a nie zarazki” – fajny, pozytywny przekaz. Druga to maseczka z motywem stworzenia Adama z fresku Michała Anioła. Jest piękna i mówi o potędze dotyku.
M.K.: Chciałyśmy znaleźć jakiś optymistyczny wymiar nawet w czymś tak strasznym jak obecna pandemia. Mój wybór jest może dość banalny. Ponieważ sama mam pieska rasy shih tzu, więc maseczka z mordką shih tzu z radośnie wywieszonym jęzorem jest moim typem numer jeden. A drugim, równie ważnym – maseczka z napisem „Don’t worry, be happy”. Poczucie humoru sprawia, że zbliżamy się do siebie, podczas gdy pandemia wyraźnie nas od siebie pooddzielała.
Noszenie maseczek stało się doświadczeniem globalnym, ogólnoludzkim. Ale maseczki odebrały nam część mimicznej ekspresji. W którym kierunku ta ekspresja poszła?
M.K.: Po części właśnie w niesamowitą kreatywność, innowacyjność twórców maseczek. Wiele emocji wyrażamy poprzez usta: grymasy, uśmiech. Maseczka zakryła, zablokowała wysyłanie i odbieranie komunikatów uwidocznionych w tym rejonie twarzy. Trzeba było jakoś „dosztukować” tę część mimiki. Na maseczkach pojawiają się niekiedy przerysowane, wykrzywione we wręcz karykaturalnym uśmiechu usta, pokazujące emocje, których doświadczamy. Komunikaty wizualne na maskach stały się więc zastępczymi ekspresjami.
E.