To jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych ostatnich lat. Ewa Tylman zaginęła w centrum Poznania w listopadzie 2015 r. Po ośmiu miesiącach jej ciało wyłowiono z Warty. Choć dowody były nikłe, prokuratura przy wsparciu ministra Ziobry brnęła w oskarżenie Adama Z. o zabójstwo. Bezskutecznie, bo sąd go uniewinnił – już dwa razy.
– Straciłem wiarę w sprawiedliwość – mówi reporterowi POLITYKI Andrzej Tylman po ostatnim wyroku z 9 maja. Śmierć jego córki pozostaje tajemnicą – relacjonują media, myślą ludzie, a Google po wpisaniu frazy „tajemnicza śmierć Ewy Tylman” wyświetla 18 800 wyników. Tej tajemnicy by nie było, gdyby nie błędy w śledztwie, ale pomimo tych błędów też można by ją rozwikłać.
4 minuty 58 sekund
Dramat zaczął się prozaicznie, jak zwykle zaczynają się spektakularne dramaty. 26-latka rodem z Konina wybrała się na firmową imprezę w klubie bowlingowym w Poznaniu, gdzie mieszkała i pracowała. Jest niedziela, 22 listopada 2015 r. Impreza z pizzą i piwem kończy się około północy, ale część uczestników rusza w tango po poznańskich lokalach: galerię MM z torami i kręglami zamieniają najpierw na Pijalnię Piwa i Wódki przy Starym Rynku, a potem klub Mixtura przy ul. Wrocławskiej. Alkohol leje się strumieniami.
Koło Ewy Tylman kręci się Adam Z., bliski kolega z pracy. Im bardziej są pijani, tym częściej i ciaśniej obejmuje Ewę, nawet ją obłapia, jak zezna w sądzie przechodzień, który widział ich na ulicy. Adam zapewnia, że tylko podtrzymuje pijaną koleżankę, bez podtekstu seksualnego, bo „Ewa była ładna, ale mnie nie pociągała” (jest gejem, mieszka z partnerem, tej nocy śle mu miłosne esemesy). Gdy jednak wracają po imprezie do domu, Ewa zaczyna się chyba bać, że zrobi jej krzywdę.