Gdy Tomasz Rusek, autor bloga „Tata na macierzyńskim”, czyta Helence książki o zwierzątkach, tłumaczy, że ze świnki robi się pyszny boczek, a kurki nie tylko dają jajka, ale też nadają się na kebab. – Kobieta by na to nie wpadła! – śmieje się Jagoda, żona Tomka i mama Helenki. Wiele kobiet nie wpadłoby też na to, że facet z urlopem „na dziecko” może być osamotniony. – Pracodawca bywa wobec niego podejrzliwy, rodzina zdziwiona. Grupy rodzicielskie w realu i wirtualu są tak naprawdę dla mam, ojców jest jak na lekarstwo. Nikogo już nie zaskakuje ojciec z dzieckiem na placu zabaw, ale często jest tam jedynym mężczyzną – mówi Małgorzata Adamowicz z Fundacji Share the Care (Podziel opiekę), która propaguje urlopy rodzicielskie dla ojców, bo to dobre dla nich, ich dzieci i partnerek, ale też dla demografii, rynku pracy i państwa. Korzysta z nich co drugi ojciec w Hiszpanii, w Finlandii 75 proc., w Islandii 85 proc. i zaledwie 1 proc. w Polsce. Do 2 sierpnia musimy wdrożyć unijną dyrektywę, która do urlopów ma skłonić także polskich ojców – w kraju, bo za granicą nie mają z tym problemu. Dlaczego?
Cud narodzin i proza życia
Kasia i Paweł zostali rodzicami. Paweł od początku chciał angażować się w wychowanie malucha, ale oboje nie wiedzieli, że po jego urodzeniu mogą podzielić się urlopem. Głowy mieli zaprzątnięte czymś innym, cudowi narodzin towarzyszy przecież proza życia: trzeba przyszykować pokój dziecinny, kupić wózek, fotelik do auta. Wszyscy zresztą pytali tylko o to, a czy Paweł skorzysta z urlopu, nie interesował się nikt. W szkole rodzenia nie było zajęć poświęconych urlopowym prawom ojców (były za to o prawach matki i ochronie jej miejsca pracy). Gdy Kasia powiadomiła pracodawcę o ciąży, wspólnie zaplanowali, jak będzie wyglądała jej praca do narodzin dziecka, a potem powrót do firmy.