Olga Miszczenko nie pamięta, co jej się śniło tej pierwszej nocy w łóżku, w czystej pościeli. Najważniejsze było, że po czterech dniach mogła w końcu się umyć. W łazience dostosowanej dla niepełnosprawnych. Nie musiała – pokonując wstyd – nikogo prosić, by zaniósł ją do toalety i posadził na muszli, dźwigając szczupłe ciało, za którym przez całą halę sportową pełną uchodźców ciągnęły się jej bezwładne nogi. Po prostu umyła się, położyła na łóżku i zasnęła w pokoju w akademiku Politechniki Wrocławskiej, w module przeznaczonym dla niepełnosprawnych studentów poruszających się na wózkach. W pokoju obok zasnął jej mąż Igor. Też poruszający się na wózku.
W Polsce są od dwóch miesięcy. Bezskutecznie próbując znaleźć pracę, coraz częściej myślą o powrocie do siebie, do Steblowa w obwodzie czerkaskim (Ukraina centralna). Zostawili tam wyremontowany domek po rodzicach Igora, bez barier dla wózków i z kominkiem w salonie, który Igor murował wraz z kolegami. I młodziutki sad, w którym posadzili sto drzewek orzecha włoskiego. Bo ukraińska renta, tak jak polska, na życie nie wystarcza, trzeba dorobić. Więc do wojny dorabiali, skupując od rolników orzechy, sortując obrane i dostarczając do fabryki, która wysyłała je do Turcji.
Olga nie kryje, że dziś najgorsza jest bezczynność. Bo ile razy można gotować, sprzątać, myć się i wyjeżdżać z psem na spacer? Igor zagaduje, bo może kawę zrobi albo herbatę, a w ogóle to poszedłby do armii i strzelał do Ruskich. Przecież choćby i na tym wózku mogliby go posadzić przy automacie…
Przyjęta w marcu polska specustawa w ogóle nie uwzględniła w swoich zapisach niepełnosprawnych uchodźców z Ukrainy, czy też raczej uwzględniła, ale połowicznie. Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej nie przewidziało bowiem możliwości uznawania „z automatu” ukraińskich orzeczeń o niepełnosprawności.