Bieda jak w banku
Bieda jak w banku żywności. Przybywa potrzebujących, ubywa darczyńców
Od 2020 r. obszar skrajnej biedy w Polsce się powiększa, a to oznacza cofanie się w rozwoju cywilizacyjnym – komentuje dr hab. Krystyna Rejman zajmująca się polityką wyżywienia ludności. Pierwsi odczują to ci, którzy stoją najniżej na drabinie społecznej, a konkretnie w kolejce po darmową żywność. – Bez tego bym nie uciągnął – mówi pan Andrzej, 67 lat, malarz tapeciarz, jeszcze nie emeryt („ZUS pogubił mi papiery”), już nie pracownik („Bom za stary i jeszcze im z drabiny zlecę”). Żyje z zasiłku i złomu, w słoneczny dzień zamyka kolejkę do banku żywności w Gorzowie Wielkopolskim.
Przed nim 40 osób, w tym pani Anastazja z 14-letnim synem. Młodszy został w domu, mąż w ukraińskim Krzemeńczuku. Gdy zaczęły się alarmy przeciwlotnicze, wsadziła chłopców do autobusu, w 30 godzin byli na granicy, a potem w Gorzowie, gdzie od lat żyje jej brat. Żywność za darmo to dla niej, jak mówi, ratunek. Rachunek każe stać w kolejce polskiemu małżeństwu z trojgiem dzieci w wieku 3–6 lat. – Pensję męża dzielimy na pięć i kwalifikujemy się do każdej pomocy – mówi mama chłopców (na urlopie wychowawczym). I z wszelkiej korzystają: pięćset plus, plus pełny zasiłek, plus bank żywności, gdzie czekają konserwy, olej, makarony, sery, mleko i dżemy oraz pani Halina, która wydziela, i pan Andrzej, który odhacza na liście, co kto wziął.
– Biorą wszystko, co im przysługuje, i pytają o więcej – twierdzi Augustyn Wiernicki, szef Charytatywnego Centrum Pomocy Człowiekowi. Prowadzi bank żywności dla miasta i drugi dla regionu, trzy razy w tygodniu rozdaje też chleb. – Kolejka się wydłuża, lista darczyńców i darów skraca – mówi. Podobne sygnały płyną do Federacji Polskich Banków Żywności (skupia ich 32) z całej Polski, powody do niepokoju ma też kościelna Caritas.