Od serca dla żołądka
Albo rachunki, albo jedzenie. „Ziemniaki bez mięsa poproszę, tylko z sosem”
Idą powoli. Między tanimi budami z blachy. Wąskimi alejkami bazarku przy ul. Gotarda na warszawskim Służewcu. Mijają stragany warzywno-owocowe, sklepy mięsne, lumpeks, piekarnie, monopolowy. Tu, na bazarku, jest wszystko, czego człowiek potrzebuje. Można kupować do woli. Jeśli ma się za co. Ale oni nie mają. Wśród nich są tacy po osiemdziesiątce i tacy koło pięćdziesiątki. Jedni drepczą niepewnie o laskach, inni wspierają się na balkonikach. Niektórzy dla kurażu z sąsiadką albo z grupą kolegów emerytów. Inni pojedynczo, ze spuszczoną głową. Ich cel – bar z obiadami Do Syta. Nazwa nie jest przypadkowa – wreszcie się najedzą. Dostaną tu darmowy obiad. Obiad zawieszony, obiad kryzysowy, biedaobiad – różnie go można nazywać. To posiłek dla tych, których drożyzna w Polsce tak przygniotła, że już ledwo zipią.
• • •
W barze Do Syta w 15-litrowym garze bulgocze zupa dnia – fasolowa. Grzegorz Jędrzejczak, właściciel, wkraja do niej właśnie 1,5 kg boczku i paczkę kiełbasy. Grzegorz to kucharz z ponad 30-letnim stażem i wie, co powinno być w zupie, aby była treściwa. Drugie danie dnia to udka kurczaka, ziemniaki tłuczone i surówka z marchewki. Musi się łatwo nakładać i łatwo odgrzewać. Zwłaszcza że dla niektórych to rzeczywiście danie całego dnia, a więc także kolacja.
Dzień dobry, pani Halinko! Cześć, Grażynko! Witaj, Tadeusz, siadaj! – każdego ze stałych bywalców Grzegorz zna już po imieniu.
• • •
Zaczęło się od ziemniaków z sosem. Albo raczej od zakupów w hurtowni spożywczej. Był taki dzień, początek czerwca, Grzesiek pojechał po towar do baru i wziął to co zwykle. Zwykle wychodziło ok. 300 zł. Ale tym razem niespodzianka – prawie 450. Dużo drożej.
Grzegorz, drobny przedsiębiorca, drożyznę odczuwał już wcześniej.