Być jak Vito Corleone
Być jak Vito Corleone, ale made in Poland. Jacy są ci nasi mafiosi?
Kilka miesięcy po światowej premierze „Ojca chrzestnego” film w styczniu 1973 r. trafił do polskich kin i wzbudził, podobnie jak na całym świecie, zachwyt. Po bilety ustawiały się długie kolejki, handlujący wejściówkami „na lewo” (tzw. koniki) wywindowali ceny do niespotykanego poziomu, ale klientów to nie zrażało.
Włoska mafia w Ameryce pokazana w filmie była jak prawdziwa i tak została w Polsce odebrana. Łeb konia, pocałunki śmierci, całowanie w sygnet, opłaty za protekcję, szefowie rodzin mafijnych, czyli ojcowie chrzestni, noszący przed nazwiskiem tytuły Don. I ten najważniejszy Don Vito Corleone ze swoją rodziną. Mądry, na swój sposób szlachetny, głęboko wierzący katolik. Ta mafia pokazana na ekranie była jak cukierek, słodka i smaczna.
Rzecz w tym, że Mario Puzo, autor powieści, na podstawie której Francis Ford Coppola nakręcił swój film, postać Vita Corleone, jego rodziny i panujących w niej obyczajów wziął z głowy, czyli z niczego. Ale konstruował postaci na tyle wiarygodnie, że czytelnicy i widzowie uznali je za autentyczne. Przyjęli za pewne, że prawdziwa mafia sztywno trzyma się zasad, przestrzega hierarchii, szanuje starszych, dba o swoje kobiety, a dzieci kocha i wychowuje według najlepszych sycylijskich wzorców. Czasem zabija wrogów, ale to usprawiedliwione, bo trzeba karać tych, co odstępują od zasad obowiązujących ludzi honoru.
Ludzie bez honoru
Polscy ludzie honoru, jeżeli niewątpliwie na wyrost użyjemy sycylijskiego określenia, pojawili się na początku lat 90. XX w. i wyglądali niczym postaci z marnej operetki. Obwieszeni złotymi łańcuchami, z sygnetami na palcach – tym chcieli się upodobnić do rodziny Corleone. Nie zwrócili jednak uwagi na jeden drobiazg. Mafiosi z Nowego Jorku ubierali się ze smakiem: czyste koszule, dobrane marynarki, dystyngowany wygląd.