Na poboczu świata
Ostatni tacy bieszczadnicy. Odwiedziliśmy najbardziej odludne wioski
Do Brzegów Górnych, skrótem przez Dwernik, prowadzi kręta i wąska asfaltowa droga, przy której ustawione są tablice z informacją o możliwości spotkania rysia lub niedźwiedzia. To ostrzeżenie dla kierowców, którzy zbyt mocno wciskają pedał gazu. Wokół ściany wysokich zalesionych wzniesień, poprzecinanych wąwozami i potokami. Z ich szczytów rozciąga się widok na pasmo połonin.
Przystanek Brzegi Górne
Wieś leży w sercu Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Do operacji „Wisła” w 1947 r. była jedną z ludniejszych w Bieszczadach i nazywała się Berehy Górne. Brzegami stała się dopiero w 1968 r., kiedy ktoś w stolicy uznał, że Berehy zanadto kojarzą się z językiem ukraińskim. Brzegi urzędowo obowiązują, ale nigdy nie przyjęły się szerzej wśród mieszkańców Bieszczadów i turystów. Im nadal bliższa jest nazwa, która istniała od wieków. Dość powiedzieć, że swego czasu wędrowcy przemierzający Bieszczady zamalowali na tablicach drogowych oficjalną nazwę wsi i zastąpili ją wyrytym scyzorykiem napisem: Berehy.
Aniela i Marek Kapesowie są obecnie w Brzegach Górnych jedynymi mieszkańcami. Nad ich domem wznosi się majestatyczna Połonina Wetlińska (1228 m), na szczycie której do niedawna istniało legendarne schronisko. Dziś w jego miejscu jest nowoczesny schron dla zdrożonych turystów, ale już nie ten klimat, co dawniej.
We wsi wciśniętej między połoniny życie zaczyna tętnić wraz z nadejściem wakacji, gdy na szlaki masowo wyruszają spragnieni widoków i przygód piechurzy. – Od połowy października do późnej wiosny jest u nas tak cicho, że słychać tylko ptaki i przejeżdżające z rzadka samochody – mówi pani Aniela i zerka do piekarnika, w którym piecze się ryż z jabłkami. – Nawet nasz owczarek Rocky nie bardzo ma na kogo szczekać.