Projekt nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia psychicznego skierowano do Sejmu z końcem roku i po cichu. Wedle zapewnień krajowego konsultanta w dziedzinie psychiatrii prof. Piotra Gałeckiego chodziło jedynie o kosmetyczne zmiany dotyczące nazewnictwa stosowanego w ustawie. Liczącej dekady i pisanej w innych, zamierzchłych czasach. Zamiast archaizmów typu „chory psychicznie” pojawiły się więc sformułowania takie, jak „osoba w kryzysie psychicznym” czy „z zaburzeniami psychotycznymi”. Słusznie. Przy okazji zmieniono punkt o zasadach przymusowej hospitalizacji, precyzując, kiedy, jak, kto i dlaczego może na nią trafić.
Deklaracja krajowego konsultanta, że koniec końców i tak o wszystkim zdecyduje lekarz, względnie sąd, w polskich realiach nie uspokaja. Przeciwnie. Weźmy na przykład głośną sprawę Angeliki Domańskiej.
Aktywistkę zabrano na przymusowe badania psychiatryczne i mimo pomyślnej opinii lekarzy siłą odseparowano ją od syna. Szczególnie wrażliwego czterolatka w spektrum autyzmu umieszczono w domu dziecka. Powodem był wyrwany z kontekstu wpis matki na Facebooku o jej depresji i nawracających myślach samobójczych. Z badań wynika, że podobne myśli ma ogromna część samotnych matek niepełnosprawnych dzieci w Polsce i niemal nie zdarza się, by znośnie funkcjonowały bez leków antydepresyjnych. A jednocześnie samobójstwa pośród nich są rzadkością. To łatwo dostępne dane, ale nie ochroniły matki i jej dziecka.
Podobnych przypadków jest więcej. Weźmy państwa L. z Warszawy. Oboje małżonkowie z diagnozą, ona – w zaostrzeniu schizofrenii z powodu odstawienia leków w ciąży, on leczący się od lat, stabilny. Doczekali się dziecka. Ojciec wezwał pogotowie, bo matka miała atak psychozy. Lekarz na wieść, że ojciec także bierze leki, zdecydował o zabraniu i matki, i dziecka, a warszawski sąd to przyklepał.