We wtorek, 7 marca w Sosnowcu znaleziono dwa ciała. O pierwszym policja dowiedziała się po godz. 10. Zwłoki leżały na torach stacji Sosnowiec Główny. Sprawa była jasna: świadkowie widzieli, jak człowiek wszedł pod nadjeżdżający pociąg. Szybko okazało się, że był nim ksiądz Robert z pobliskiej bazyliki katedralnej Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny. Jeszcze tego samego dnia potwierdził to komunikat na stronie internetowej kurii sosnowieckiej.
Dwie godziny później odkryto kolejne ciało. W bramie przy ul. Kościelnej, tuż przy Domu Katolickim, znajdującym się naprzeciwko bazyliki Wniebowstąpienia NMP. Na ciele 25-letniego diakona Mateusza, pełniącego posługę w tej katedrze, znaleziono liczne rany cięte klatki piersiowej i szyi. Przyczyna zgonu: wykrwawienie.
Prokuratura wszczęła śledztwo. A w zasadzie dwa: w sprawie zabójstwa diakona Mateusza i samobójstwa księdza Roberta. Oficjalnie nie są ze sobą połączone. Ale nieoficjalnie sprawa wydaje się jasna: przy ciele duchownego znaleziono nóż. Prokuratura Okręgowa w Sosnowcu nie potwierdza ani nie zaprzecza tej informacji. Według doniesień „Gazety Wyborczej” policyjni specjaliści mają ustalić, czy na nożu znajdują się ślady DNA diakona.
Od jakichkolwiek powiązań odżegnuje się też diecezja sosnowiecka. Na niedzielnej mszy można było usłyszeć suchy komunikat i prośbę biskupa sosnowieckiego Grzegorza Kaszaka o gorliwą modlitwę za życie wieczne dla obu mężczyzn. I przypomnienie, że z uwagi na dobro śledztwa prokuratura zakazała udzielania jakichkolwiek informacji. Niektórzy wierni wyszli z kościoła zniesmaczeni: – Jezus jasno mówił: „Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi” – mówi jedna z wiernych. – Tutaj wygląda to tak, jakby ktoś nie chciał powiedzieć jasno, kto zabił naszego diakona.