Kłopot z rodzicami
Kłopot z rodzicami. O co martwią się dzieci i jakich dorosłych potrzebują. Smutek też jest OK
EWA WILK: – Tegoroczny Dzień Dziecka ma kiepski kontekst: opinia publiczna wciąż żyje zakatowaniem 8-letniego Kamila przez ojczyma, przyglądamy się z przerażeniem poczynaniom ultrakonserwatywnego ministra edukacji. Do pana trafiają dzieci, o które niepokoją się ich najbliżsi. Ale jeśliby odwrócić perspektywę, spojrzeć na świat oczyma dzieci– czy one też niepokoją się, martwią o nas – dorosłych?
ARTUR GĘBKA: – O tak, moim pierwszym skojarzeniem są rodziny z problemem alkoholowym. Martwienie się o rodzica jest w nich bardzo wyraźne, ale pewne mechanizmy powtarzają się w innych sytuacjach kryzysowych. Dzieci w takiej rodzinie bardzo często przyjmują role obrońcy, czyli role rodzicielskie. Dbają o rodzica, chronią go. Ma to swoje konsekwencje w późniejszym życiu. Jako ludzie dorośli biorą na siebie za dużo, nie potrafią prosić o pomoc. I żyją w poczuciu utraconego dzieciństwa.
Na czym ta opieka polega? Dziecko nie szuka przecież fachowej pomocy, nie jest w stanie podeprzeć dorosłego finansowo. Czyli ma jakieś swoje sposoby?
Stara się stwarzać jak najmniej problemów, wzorowo zachowywać, bardzo dobrze uczyć, przejmuje obowiązki domowe, gotuje, sprząta. Patrząc na nie z boku, można pomyśleć: o, jakie ono fajne, grzeczne, pomocne. Społecznie może to wyglądać bardzo dobrze: otoczenie – ciocie, sąsiadki – często taką rolę wzmacniają. Ale jej przyjęcie nie wynika z chęci pomocy, z poczucia, że wyniknie z niej coś dobrego, przyjemnego dla mnie. Lecz z lęku. O to np., że rodzice znów się pokłócą o nieporządek, o brak obiadu, o szkolne oceny dziecka. Ono po prostu próbuje chronić system rodzinny przed konfliktem. Często, gdy w grę w rodzinie wchodzi przemoc, i tak nie potrafi jej zapobiec. Agresywnego rodzica zawsze coś wyprowadzi z równowagi i skłoni do kolejnych aktów przemocy.