Po jakiego grzyba
Po jakiego grzyba? Kaczyński straszy, że zamkną lasy. Sprawdzamy, czy ma rację
Zbieranie grzybów to mocno zakorzeniona tradycja. Potrawy z nich można znaleźć w najstarszych książkach kucharskich: sos z borowików, rydze smażone na maśle, marynowane opieńki.
Przez wieki nic się w tej materii nie zmieniło, za PRL piwnice polskich domów były pełne nie tylko soków i powideł, ale właśnie przetworów z grzybów. Czy ktoś wyobrażał sobie wigilijny barszcz bez dodatku suszonego kozaka lub podgrzybka? Jakie zakrapiane urodziny mogły się obejść bez marynowanych grzybów? Także dzisiaj tysiące Polaków wraz z nastaniem sezonu wyruszają do lasów.
Tam, mimo pewnych zakazów wynikających z przepisów ochrony przyrody lub przeciwpożarowych, ludzie czują się swobodnie. Lasy są państwowe, dostępne dla ogółu. Jeśli ktoś nie wynosi drewna (nawet tego pozornie niepotrzebnego, pozostałego po ścince i wywózce), nie śmieci, nie płoszy dzikiej zwierzyny i nie zrywa chronionych gatunków roślin, może spacerować i zbierać dary natury. Za darmo, dla siebie albo na sprzedaż. Wzdłuż polskich dróg jak kraj długi i szeroki od lata do późnej jesieni przesiadują dzieci, kobiety i mężczyźni, którzy oferują świeżo zebrane grzyby i jagody. Czyżby to miało się zmienić?
Było tak: 7 sierpnia w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” wicepremier Jarosław Kaczyński stwierdził, że „Tusk, jeśli wróci do władzy, wyprzeda wszystko. Tego zażądają od niego ci, którzy go tutaj wysłali. (...) Platforma kombinowała wokół różnych ustaw w tej sprawie. A teraz polskie lasy chce przejąć Bruksela. Tusk został tu wysłany, by im to ułatwić”. Było to uzupełnienie tematu, o którym prezes opowiadał dzień wcześniej na pikniku rodzinnym PiS w Chełmie. Podkreślał znaczenie grzybobrania w Polsce i zamiłowanie tysięcy rodaków do tego rodzaju rozrywki. Mówił, że Polska jest oazą wolności w tej materii.