Przychodzi pacjent do lekarza
Przychodzi pacjent do lekarza. I co słyszy? Pora zerwać z medycznym patocoachingiem
Zdziwienie, niedowierzanie, a w końcu oburzenie maluje się na twarzach uczestników szkoleń z komunikacji z pacjentem, gdy przywołuję określenia, jakimi lekarze i pielęgniarki jeszcze zaledwie przed dwudziestoma kilkoma laty nazywali w szpitalach swoich pacjentów. Grzyby, chrupki, zakonserwowani, starocie, tetrycy, wapniaki, próchenka, geriatria to wyrażenia dotyczące najbardziej narażonych na stygmatyzację pacjentów w podeszłym wieku. W bliskim sąsiedztwie znaleźli się ci, których wyróżniał wysoki stopień wyniszczenia chorobą bądź wyraźnie odbiegające od „normy” objawy: pełzający (po udarze), zdziabągowani (pokłuci igłami), tańczące trupy (z atakiem epilepsji), kuternogi (z amputowaną nogą). Dla osób słabych, wyniszczonych chorobami angażowany był bogaty zestaw określeń; poczynając od słabonia pospolitego i cherlaka czy chudzinę, po bladziaka i zdechlaka. Spośród niemal dwustu terminów zarejestrowanych w badaniach przeprowadzonych przez zespół zmarłego już prof. Jerzego Obary w szpitalach specjalistycznych Dolnego Śląska do najbardziej drastycznych należą odnoszące się do pacjentów terminalnych, których nazywano tymi do piachu, pacjentami po gwarancji czy wrakami.
Ten język opisuje ciało pokawałkowane, odbiegające od „normy”, nie-ludzkie i obce. Groteskowa, śmieszno-straszna forma ciała, wiodącego jakby niezależną od swojego właściciela egzystencję, ujawnia się w poleceniach, które raz po raz daje się słyszeć także dzisiaj na szpitalnych korytarzach: „wózek dla nogi z trójki” oznacza pacjenta z niedowładem nogi, przebywającego na sali nr 3, którego trzeba przewieźć na wózku.