Siniaki nie zawsze widać
Gwałt: kiedy Polska skupi się na ofiarach? Siniaki nie zawsze widać, krzywda zostaje na całe życie
Minęło 10 lat od zmiany sposobu ścigania przestępstwa zgwałcenia ze ścigania na wniosek osoby pokrzywdzonej na ściganie z urzędu. W Sejmie pojawił się – kontrowersyjny, gdy chodzi o zasadę domniemania niewinności – projekt posłanek lewicy o zmianie prawnej definicji gwałtu: zamiast dowodzić, że sprawca użył przemocy, trzeba by udowodnić, że kontakt odbył się za dobrowolną i świadomą zgodą obu stron. Kary za gwałt podnosi się właściwie bez przerwy – dziś to do 25 lat więzienia lub dożywocie.
A więc koncentrujemy się na ściganiu i karaniu, czyli na sprawcy. Ofiara schodzi na drugi plan. Ma prawa, ale na papierze. Wsparcie istnieje głównie teoretycznie, zgłoszenie się na policję czy prokuraturę naraża na upokorzenie i nie gwarantuje nawet wszczęcia postępowania.
Historia Oli
Ola – młoda, wykształcona, zaradna – doświadczyła gwałtu po podrzuceniu jej pigułki gwałtu w klubie, dokąd poszła ze znajomą. Następnego dnia zgłosiła się na obdukcję i po leki prewencyjne przeciw zakażeniu HIV. W dwóch szpitalach odmówiono jej przyjęcia na dyżur ginekologiczny, twierdząc, że trzeba mieć skierowanie. Przekonana przez przyjaciół po kilku dniach posłała listem poleconym zawiadomienie o przestępstwie do prokuratury. Po tygodniu dowiedziała się w sekretariacie, że z powodu urlopów sprawa nie jest jeszcze zarejestrowana. Kiedy po monitach odezwała się do niej prokuratorka, zażądała, by Ola zgłosiła się na policję, bo ona nie ma czasu na gromadzenie dowodów, a trzeba zabezpieczyć materiał z monitoringu i biologiczny.
Na policji przesłuchano ją dwa razy. Kolejne, trzecie przesłuchanie zostało wreszcie zgodnie z prawem przeprowadzone przez sąd z udziałem psycholożki. Sprawa toczy się do dziś. Ola doznała traumy: nie była w stanie podjąć zaplanowanej pracy, przeniosła się do innego miasta, chodziła – prywatnie – na terapię dla osób z syndromem stresu pourazowego (PTSD).