I poszli sobie w świat
Porzucili synów, poszli sobie w świat. Co się naprawdę zdarzyło? Dotarliśmy do kluczowych świadków
Małżeństwo w średnim wieku, Aneta, fryzjerka, lat 44, i jej mąż Adam, starszy od niej o 5 lat, pracujący dorywczo, podobno z powodu szwankującego zdrowia; oboje niekarani i wolni od nałogów. Minęło już 10 miesięcy, a oni nie odezwali się ani do dzieci, ani do nikogo z rodziny. Policja i prokuratura początkowo podejrzewały, że coś im się stało, zostali porwani, może nawet zamordowani, bądź że coś im grozi i przed czymś uciekają. Poszukiwano pary jako zaginionych, publikując zdjęcia, rysopisy i nazwisko. Policjanci przeczesali teren ogródków działkowych przy ul. Idzikowskiego na warszawskim Mokotowie, okoliczne skwery i staw. Kiedy jednak po miesiącu Aneta i Adam zostali odnalezieni w Pradze i zapewnili czeskich policjantów, że nic im nie grozi i czują się dobrze, stołeczna policja zakończyła poszukiwania.
Po to by wznowić je po kilku miesiącach, gdy prokuratura wydała postanowienie o przedstawieniu Anecie i Adamowi J. zarzutów za porzucenie małoletniego syna (za co grozi kara pozbawienia wolności do trzech lat). Sąd odebrał małżeństwu prawa rodzicielskie w stosunku do młodszego syna Adasia i umieścił go w tymczasowej rodzinie zastępczej. Mateusz dojrzał przez ten czas do pełnoletności.
Prokuratura po kilku miesiącach zawiesiła postępowanie, bo nie bardzo wiadomo, co właściwie miałaby robić. Sprawa nie jest tego kalibru – twierdzą – żeby za parą wydawać list gończy czy europejski nakaz zatrzymania. Prowadzący śledztwo przypuszczają, że małżeństwo przebywa gdzieś na południu Europy, bo tam łatwiej przetrwać zimę. Więc nie bardzo wiadomo, jak prokurator z Mokotowa miałby ich szukać. Tu, na miejscu, wykonali już wszystkie czynności. Aneta i Adam J. są dalej poszukiwani zwyczajnymi środkami, na terenie kraju, przez policję, a prokurator prowadzący sprawę weryfikuje co pół roku stan tych poszukiwań.