Ptasie pogotowie
Niezwykłe pogotowie. Tu leczą ptaki, które padają ofiarą ludzkiej głupoty, okrucieństwa, chciwości
Czesi O! – wita się z gośćmi kruk Odyn. Jak tłumaczą pracownice Ostoi – to z lenistwa. Wcześniej wykrzykiwał „Cześć, Odyn!”, ale sobie skrócił. Gdy ma nastrój, mówi pełnymi zdaniami, potrafi naśladować intonację, przedrzeźniać inne ptaki, a nawet pinczerka Pikusia – podopiecznego pani prezes. Wieczorami wybucha czasem diabolicznym śmiechem, co pełniących nocne dyżury pracowników nadal przyprawia o dreszcze.
– Towarzyski, niesamowicie inteligentny, cwany, bezwzględny i bardzo cierpliwy – opisuje Odyna prezeska Ostoi Beata Rydelek. – Szuka najdrobniejszych szczelin w ścianach woliery i rozdłubuje. Ściany woliery Odyna trzeba było specjalnie wzmocnić i zrobić betonową wylewkę, po tym jak zrobił podkop do sąsiedniej woliery, w której rezydowała wrona. Wyłożył ścieżkę kawałkami twarożku, by zwabić sąsiadkę, złapał ją za nogę i zrobił helikopter. Wronę udało się uratować w ostatniej chwili. Teraz, żeby się nie nudził, dostaje edukacyjne zabawki dla małych dzieci.
Odyn znalazł się w Ostoi 10 lat temu jako podlot ze złamanym skrzydłem. Ani pierwsza, ani druga operacja się nie udały. Nie mógł wrócić do natury. Jest tu jedynym rezydentem. – Działamy na zasadzie szpitala. Leczymy i wypuszczamy. Jeśli się nie uda, niestety usypiamy – mówi Małgorzata Stachurska, technik weterynaryjna. – Ptasie azyle są przepełnione. Mam zresztą wątpliwości, czy ptaki, które w naturze były wolne, powinny resztę życia spędzić w klatce.
Dla ptaków to potworny stres
Zaczęło się w jednej z gdyńskich klinik weterynaryjnych, gdzie trafiały dzikie zwierzęta. Tu je leczono, ale warunków, żeby przetrzymywać je na czas rehabilitacji, nie było. Pracownicy zabierali je do domów.