Tajemnice podziemnego miasta
Zagadkowe zabójstwa w warszawskim pustostanie. Ile jest jeszcze takich miejsc?
Tamtego kwietniowego dnia Lesia, bezdomna Ukrainka przebywająca w Polsce od kilku lat, przyszła do kamienicy przy ul. Grzybowskiej 71, żeby odwiedzić koleżankę, która tam mieszkała z innymi bezdomnymi. Lesia kilka tygodni wcześniej przeniosła się w inne miejsce. Nie wiadomo, kiedy bezdomni opanowali tę dużą, sześciopiętrową przedwojenną kamienicę stojącą pośród strzelistych wieżowców ze szkła i stali. Od 2018 r. jest przeznaczona do rozbiórki. Poza jedną rodziną wszyscy lokatorzy zostali już przekwaterowani. W ich miejsce weszli bezdomni. Tu mieszkali, żyli, zarabiając jako „parkingowi” wymuszający kilka złotych za „pilnowanie samochodu”.
Z tego, co ustalono, Lesia o tym, że są tam te wszystkie zwłoki, dobrze wiedziała. Zresztą jak wszyscy tam przebywający. – Zestawiając ich wyjaśnienia i informacje, które przekazywali, musieli wiedzieć – mówi prokurator Aleksandra Piasta-Pokrzywa z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadzi śledztwo. I jak wszyscy oni wiedziała, kto zabijał. Wskazują zgodnie na 34-letniego Andrieja S. To Ukrainiec spod Lwowa, w Polsce od czterech lat. U nich zjawił się na początku stycznia tego roku. Tamtego niedzielnego dnia, będąc „w gościach”, nagle zobaczyła, że Andriej „ubrał długi czarny płaszcz i szedł w jej kierunku”. Żeby ją zabić – była o tym przekonana. Opowiadała potem, że pomyślała, że nie zdąży uciec po schodach i przez bramę, bo ta potrafiła się zaciąć. Spojrzała w stronę okna. Pierwsze piętro. Skoczyła, upadła, ale poderwała się i ruszyła na Dworzec Centralny, kawał drogi, ale wiedziała, że tam jest policja. Na dworcowym komisariacie powiedziała, że Andriej chciał ją zabić. Bała się, że będzie następna. Jak następna? – nie rozumieli policjanci.