Śmierć detektorysty
Kuba zginął w stodole pełnej niewybuchów. Armia była jego pasją. Sąsiedzi żyli na arsenale
Armią i historią nasiąkał w domu, konik odziedziczony po tacie. Kuba był jak dziecko pułku przy dorosłych detektorystach, przemierzał pola i lasy z wykrywaczem metali na długo przed pełnoletnością. W grę wchodziło kilka polskich powstań i wojen, zwłaszcza druga światowa. Sprzęt mieli coraz lepszy, wysoka elektronika do prześwietlania ziemi. Ale wykopywany złom, w środowisku zwany z szacunkiem artefaktami, wyprodukowano w epoce zabijania się żelastwem. Bomba to technika prymitywna, która nie bierze jeńców – mawiają detektoryści – zapalnik, ładunek, pancerz, bum. Narzędziem do rozbrajania zardzewiałej bomby wciąż pozostaje ręka. Czasem ręce się trzęsą.
Kuba miał 20 lat. Spokojny, zrównoważony jedynak. O teorii wojen wiedział wszystko.
Wojna
W południe w całej Polsce zawyły syreny. Druga wojna światowa wybuchła 85 lat temu wraz z atakiem Niemiec na Polskę. 29 półtonowych bomb zapalających i 112 burzących o wadze 50 kg spadło wtedy na śpiący Wieluń. Zginęło ponad 1,2 tys. osób.
Niedzielne popołudnie w Ryczycy blisko Siedlec. Wieś leśna, malownicza ulicówka, zachwycają się nią miastowi, budują domy. Dojazd z Warszawy idealny – autostrada i bezpośredni pociąg, stacja Sosnowe. Liczba zameldowanych mieszkańców: niewiele ponad 100. Po rocznicowych syrenach rażona upałem Ryczyca śpi w doskonałej ciszy wilegiatury. Wtedy od strony lasu rozpoczyna się ciężki ostrzał artyleryjski. Ogień nad drzewami. Lecą odłamki. Wyje straż pożarna, policja, wojsko. Nagle cała wieś w kurzu, trudno oddychać, migają niebieskie koguty. Ewakuacja.
Potem każdy w Ryczycy powie, że myślał o tym samym: wojna, Hitler, Putin. Kiedy się wyjaśni, że to tylko hobby tego znanego z widzenia chłopaka z Warszawy, który chodzi w mundurach, okolica pójdzie pod las gapić się na akcję gaśniczą.