Przypowieść o dziurawej skarpetce
Przypowieść o dziurawej skarpetce. „Mam czujkę na dzieci, które nie mieszczą się w grupie”
JULIUSZ ĆWIELUCH: – A pani jaką jest skarpetką?
JUSTYNA BEDNAREK: – Znam tę zabawę, zadaję ją często dzieciom na swoich spotkaniach autorskich.
Zgrabny unik.
To nie unik. Jeśli już mam się odnaleźć na mapie własnej książki, to mogę się przyznać, że to ja jestem mamą małej Be, która dziwi się nieustannie, że sukienki porzucone na parę lat na dnie kosza z brudną bielizną w tajemniczy sposób się kurczą. To cała ja.
Mam wrażenie, że wielu ludzi czuje się, jakby leżeli na dnie kosza z brudną bielizną i chcieli z niego uciec. Choćby w pojedynkę. Ale to warstwa, którą doceniają rodzice. W serii książek o skarpetkach jest wiele warstw.
Za każdą z tych historyjek kryje się jakaś prawdziwa historia, która mnie dotknęła i kiełkowała w mojej głowie latami, aż ją zapakowałam do książki i na swój sposób z rzeczy ciężkiej i poważnej zrobiłam zabawną i lekką. Opowieść o skarpetce, która otuliła stopę bezdomnego, zaczęła się od prawdziwego bezdomnego. Wsiadł do pociągu, którym jechałam, i w ciągu trzech stacji streścił mi życie. Oczywiście nie był królem – króla trudno spotkać dziś w pociągu, takie czasy. Ale był właścicielem dobrze prosperującej firmy. Miał rodzinę, dom i pieniądze niestety – podobnie jak w opowiadaniu. I miał też smoka. Tym smokiem była choroba alkoholowa, która zabrała mu po kolei wszystko to, co miał.
Dlatego książkę dopisano do spisu lektur?
Nie mam bladego pojęcia, kto ją polecił ani jak to się stało, że „Skarpetki” wskoczyły do szkolnego kanonu. Zarówno ja, jak i wydawca byliśmy mocno zdziwieni, że tak się stało.
I po co ta skromność, przecież pani wie, że to mądra i dobrze napisana książka.
Kiedy debiutuje się po czterdziestce, to człowiek dłużej nabiera literackiej pewności siebie.