Ratownicy do bicia
Tragedia w Siedlcach wstrząsnęła ratownikami. Dostali kamizelki „antynożowe”. I już?
Adam Cz., 58-latek, zmylił pogotowie. Zadzwonił po pomoc nie ze swojego mieszkania. Stały adres Cz. – blok z mieszkaniami komunalnymi w centrum Siedlec – jest ratownikom dobrze znany. Ambulans jeździł tam trzy razy (to dane z ostatnich dwóch lat). W każdym przypadku wiązało się to z alkoholem i agresją. Raz zespołowi ratownictwa towarzyszyła policja. Jednak tym razem Adam Cz. był na gościnnych występach. Imprezował na osiedlu przy Sobieskiego. Tam podczas libacji doznał urazu głowy. Biesiadnicy odprowadzili go do pobliskiego mieszkania kobiety, z którą był związany. Stamtąd Cz. wykręcił numer ratunkowy.
Nóż
Dr Leszek Szpakowski, dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej RM-Meditrans, albo – mówiąc prościej – Pogotowia Ratunkowego w Siedlcach, zastanawia się: – Pytanie, czy przed takimi zdarzeniami w ogóle jesteśmy w stanie się zabezpieczyć?
Siedleckie pogotowie to 26 dyżurnych ambulansów i drugie tyle w odwodzie. Zabezpiecza sześć powiatów, tj. ponad 500 tys. pacjentów. Szpakowski przez trzy lata sam jako ratownik jeździł w karetce. Dlatego na zdarzenie z soboty 25 stycznia patrzy z dwóch perspektyw – dyrektora i człowieka, który sam trafiał na agresywnych pacjentów. Jego zdaniem sprawca działał według wcześniej założonego planu: – Nie jestem śledczym, ale tak mi się to układa – mówi.
Co się tam stało? Cz. był pijany (późniejsze badanie wykazało dwa promile alkoholu we krwi), ale spokojny. Dał się zbadać. Głowa wymagała szycia. 64-letni ratownik Cezary Lotkowski oświadczył, że trzeba będzie jechać do szpitala. Pacjent mógł odmówić. Wtedy zespół prosi o podpis i odjeżdża, ale nic takiego nie nastąpiło.
Drugi, młodszy ratownik Mateusz (28 lat, w pogotowiu w Siedlcach od 1,5 roku) zbierał rzeczy pozostałe po opatrywaniu rannego do torby medycznej.