To mój pięćsetny, a więc jubileuszowy felieton w „Polityce”. Miałem olbrzymią ochotę poświęcić go jakimś sprawom akademickim, tj. profesjonalnym, zważywszy na zawód, jaki wykonuję. Jedna z okazji to 130-lecie założenia przez Kazimierza Twardowskiego filozoficznej Szkoły Lwowsko-Warszawskiej, istotnej formacji naukowej w historii Polski. Innym tematem był (i nadal jest) aktualny stan nauki polskiej, a dokładniej władz za nią odpowiedzialnych. Prof. Marek Konarzewski, prezes PAN, zwrócił się przed drugą turą wyborów do obu kandydatów, tj. dr. Karola Nawrockiego i dr. Rafała Trzaskowskiego, a więc osób posiadających stopnie naukowe, z kilkoma pytaniami dotyczącymi ich wizji polityki naukowej i, o ile mi wiadomo, nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
Pierwszy temat, jak każdy jubileuszowy, ma w dużej mierze charakter celebracji, więc można go odłożyć. Drugi jest ważny z praktycznych powodów, ponieważ – ujmując rzecz z niewielką przesadą – „każde państwo nauką stoi”. To będzie temat felietonu przygotowanego do publikacji w następnym tygodniu.
Dzisiejszy „kawałek” poświęcam m.in. następującej wypowiedzi: „Głosowałam na Nawrockiego. Jestem hetero, wspieram osoby LGBT, mam wielu znajomych. Jest mi smutno, że nie będzie związków partnerskich, ale przecież to nie jest wina Nawrockiego, a Tuska, który tej ustawy nie przepchnie przez parlament”.
Pochodzi ona od p. Zuzi i została wygłoszona przy okazji Parady Równości w Warszawie 7 czerwca. Uważam, że p. Zuzia zaprezentowała rzadki przykład niekonsekwencji. Wspiera osoby LGBT i chciałaby, aby w Polsce zalegalizowano związki partnerskie – to, że jest hetero i ma wielu znajomych wśród osób o orientacji homoseksualnej, ma drugorzędne znaczenie. Stanęła przed wyborem, „czy głosować na kandydata X czy na kandydata Y”. X zapowiedział, że nie podpisze ustawy o związkach partnerskich – w przeciwieństwie do Y, który w kampanii był pogardliwie określany jako tęczowy Rafał. Za X opowiedzieli się np. p. Grzegorz „Szczęść Boże” Braun, uważający popieranie osób LGBT za przejaw publicznego zgorszenia i niszczący wystawę im poświęconą, oraz p. Oko, z zawodu ksiądz katolicki, od dawna głoszący, że homoseksualizm to choroba, a nawet zboczenie, i nawołujący do leczenia „seksualnych odmieńców”.
Czytaj też: Parada Równości: nastroje są grobowe. „Boję się, że ktoś nas zaatakuje albo podłoży bombę”
„To nie wina Nawrockiego”
Wydawałoby się, że w zarysowanej sytuacji preferencje wyborcze p. Zuzi są oczywiste i powinna oddać głos na p. Trzaskowskiego. Była w rzadkiej sytuacji podejmowania decyzji w warunkach ryzyka, tj. wysokiego prawdopodobieństwa tego, jak zachowa się jej wybraniec, a nie w warunkach niepewności, tj. mogła tylko ogólnie przypuszczać, jaki będzie jego stosunek do legalizacji związków partnerskich. A jednak zagłosowała na p. Nawrockiego, chociaż wszystko wskazywało (i nadal tak jest), że forma zdaniowa „X poprze związki partnerskie” przejdzie w zdanie fałszywe po podstawieniu „Karol Nawrocki” za X, a prawdziwe, gdy podstawimy „Rafał Trzaskowski”.
P. Zuzia, jak twierdzi, zagłosowała tak, ponieważ brak prawnej regulacji „związków partnerskich (...) to nie jest wina Nawrockiego, a Tuska, który tej ustawy nie przepchnie przez parlament”. Wszelako p. Tusk nie kandydował w wyborach prezydenckich i nie jego zadaniem jest przepychanie ustaw przez parlament. Nawet gdyby p. Tusk „przepchnął”, to p. Duda i p. Nawrocki by nie podpisali.
Pytana nie zmieniła zdania nawet wtedy, gdy okazało się, że p. Braun zniszczył wystawę poświęconą LGBT, a p. Orbán, kumplujący się z p. Nawrockim, zakazał parady równości w Budapeszcie. Wielu komentatorów uważa, że osoby głosujące à la p. Zuzia kierowały się bardziej emocjami niż rozumem. Nie wykluczam sporego udziału emocji, ale, jak już zresztą zaznaczyłem w jednym z niedawnych felietonów, poparcie młodych (w szerokim znaczeniu) dla prawicowego kandydata tłumaczę brakiem należytego wychowania obywatelskiego.
Nie wiem, czy p. Zuzia spotkała się z logiką w swej edukacji. Pozostałe osoby, o których niżej, raczej tak, ale chyba bez nadmiernej gorliwości lub też podlegają, świadomie lub nieświadomie, innym kryteriom rozumowania.
Weźmy p. Stępniaka, doktora nauk prawnych i wykładowcę, reklamowanego jako specjalista od prawa konstytucyjnego. Od razu zaznaczę, że zgadzam się z nim co do tego, że wynik wyborów 1 czerwca jest ostateczny.
Zdumiewa mnie jednak stwierdzenie, że „Karol Nawrocki 6 sierpnia złoży przysięgę przed Zgromadzeniem Narodowym, do roty przysięgi dodając słowa »tak mi dopomóż Bóg«. Od tego momentu stanie się on prezydentem wszystkich Polaków. Niezależnie od tego, czy na niego głosowaliśmy, czy też nie”.
Specjalista od prawa konstytucyjnego powinien wiedzieć, że w Polsce nie ma prezydenta wszystkich Polaków, tylko prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, czyli państwa. Notabene sam p. Nawrocki wyjaśnił, że pod jego batutą jest miejsce dla wszystkich, o ile podzielają określone wartości, tj. te głoszone przez niego. Być może p. Stępniak ironizował, opowiadając o „prezydencie wszystkich Polaków”, ale takie krotochwile formują świadomość polityczną (a raczej jej brak) p. Zuzi i innych osób.
Czytaj też: Partnerski Szantaż Ludowców. Na związki czekają miliony par. I dzieci. Teraz się uda?
Między fałszerstwem a pomyłką
Logiczna teoria języka wyróżnia przymiotniki determinujące i modyfikujące. Pierwsze wydzielają gatunek z rodzaju, np. trójkąt równoramienny jest trójkątem, a drugie odbierają oryginalne znaczenie stojącemu przy nich rzeczownikowi, np. fałszywy banknot nie jest banknotem, ale jego podróbką.
Dobrozmieńcy dość powszechnie powiadają: „ci, co przegrali wybory prezydenckie w Polsce, zarzucają, że zostały sfałszowane, aczkolwiek były tylko nieistotne pomyłki w liczeniu głosów”. Po drugiej stronie są tacy, którzy, jak p. Giertych i p. Wieczorek, twierdzą, że głosy trzeba będzie jeszcze raz przeliczyć, „bo wybory zostały sfałszowane”.
Jednym i drugim trzeba uświadomić różnicę między fałszerstwem a pomyłką. Ustalenie wyniku wyborów jest prawidłowe, gdy przedstawia faktyczny rozkład głosów między zwycięzcą a przegranym z uwzględnieniem głosów nieważnych, a nieprawidłowe, gdy rezultat jest inny niż wynikający z rzeczywistego głosowania. Ten drugi przypadek może być efektem niezamierzonego błędu lub fałszerstwa, tj. celowego spreparowania wyniku i podania go jako oficjalnego.
Polskie prawo wyborcze jest tak skonstruowane, że nieważność wyborów może zostać stwierdzona przez uprawniony do tego organ, o ile nieprawidłowości w wyliczeniu głosów wpłynęły na wynik wyborów (pomijam problem interpretacji słów „wynik wyborów”), niezależnie od tego, czy stało się to z powodu zwykłego błędu czy fałszerstwa. To drugie jest przestępstwem i podlega karze, ale nie wpływa na ważność wyborów.
Opowiadania o sfałszowaniu wyborów, zarówno dobrozmienne, jak i z drugiej strony, nie przyczyniają się do stabilizacji sytuacji politycznej w Polsce – m.in. dlatego, że modyfikatory językowe sprzyjają argumentacji perswazyjnej, a nie rzeczowej. Dodatkowo Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych podgrzewa atmosferę przez utajnienie wyniku powtórnego przeliczenia głosów w trzynastu komisjach, w których wykryto nieprawidłowości. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to celowe działanie w interesie dobrozmieńców.
To, że politycy i propagandziści notorycznie ignorują logikę, jest okolicznością powszechnie podkreślaną od wieków, dostrzeżoną już przez myślicieli starożytnej Grecji, którzy wskazywali, że polityk ma być przede wszystkim retorem, tj. przekonywać do swoich racji, a nie opisywać rzeczywistość. Czyni to nie tylko przez perswazyjne użycie języka, ale również nader swobodne wyprowadzanie wniosków z przyjętych przesłanek.
W obecnej rzeczywistości medialnej niedościgłym wzorem tego drugiego sposobu argumentacji jest Telewizja Republika. Jeden z koronnych przykładów to brawurowo wyprowadzona konkluzja red. Michała (Rachonia) i prof. Sławka (Cenckiewicza), zaprezentowana w ich wiekopomnym serialu „Reset”, że przyjęta przez Tuska (kogóż by innego?) strategia obrony na linii Wisły na wypadek agresji oznaczała oddanie połowy terytorium Polski w ręce wroga.
Kompletna bzdura; wycofanie się na linię Wisły miało być uzasadnione nie „rejteradą na z góry upatrzone pozycje”, ale konkretną sytuacją militarną. Oczywiście, gdyby red. Michał i prof. Sławek dowodzili wojskami, to o żadnym wycofaniu nie byłoby mowy, ponieważ jako silni, zwarci i gotowi nie oddaliby ani guzika.
Czytaj też: Kardynał Nycz poparł związki partnerskie? Tak nam się tylko zdawało
Giertych: szara eminencja
Kilku smakowitych przykładów dostarczyło komentowanie pozyskanych (i nagranych nielegalne wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi) przez republikantów rozmów czołowych polityków Koalicji Obywatelskiej. Lwia część tych materiałów pochodzi z 2019 r. Zważywszy na dynamikę polskiej sytuacji politycznej, nie mają obecnie większego znaczenia. Głównym komentatorem taśm jest p. Nisztor, robiący za dziennikarza śledczego.
Oto „logiczne” kwiatuszki z republikanckiej łączki, w tym wypadku uprawianej także przez p. Holecką, p. Gójską-Rachoniową (medio voto Hejke), p. Sakiewicza, p. Stankowskiego i innych, w tym polityków PiS. Zacytowana jest np. rozmowa p. Tuska z p. Giertychem, w której ten pierwszy ironicznie powiada: „muszę cię jako Niemiec pouczać...”, a p. Nisztor triumfuje, że Tusk przyznaje się do niemieckiego pochodzenia. Pan Leszek Czarnecki informuje p. Giertycha o scenariuszach dochodzenia odszkodowania od państwa polskiego zależnie od wyniku wyborów w 2019, a republikanka stacja utrzymuje, że to zapowiedź otrzymania rekompensaty, jeśli PiS przegra – faktycznie chodziło o wybranie drogi prawnej z uwagi na możliwość skorzystania z procedur europejskich, jeśli PiS wygra.
Pan Giertych (to taśma dotycząca aktualiów, a nie przeszłości) ocenia skuteczność p. Bodnara w rozliczeniach władzy z lat 2015–23, a Republika wyprowadza z tego wniosek, że jest szarą eminencją w koalicji 15 i decyduje o obsadzie ministerstw w gabinecie p. Tuska. Lec kiedyś zauważył, że wszystko zależy od fantazji logików, ale to nie znaczy, że od majaczeń paralogików.