Dziennik matki. Wstawałam o 5, wtedy mogłam płakać. Potem zaczynała się walka
Nie napisałam tej historii po to, by stać się sławną. Nie po to, by wzruszać ani szokować. Napisałam ją, bo sama bardzo potrzebowałam czegoś takiego, kiedy wszystko się zaczęło. Potrzebowałam kogoś, kto chwyci mnie za rękę i powie: „To będzie trudne. Ale da się przejść”. Kogoś, kto przeszedł tę drogę wcześniej. Kogoś, kto podpowie, czego szukać, jak rozmawiać z lekarzami, gdzie szukać rehabilitacji, jak radzić sobie z bezsilnością, jak nie zgubić siebie.
Nie było takiej osoby. Była samotność w tłumie. Było błądzenie, szukanie, wyważanie otwartych drzwi. Zajęło mi to miesiące. Popełniłam mnóstwo błędów. Ale też dużo się nauczyłam.
I jeśli ten reportaż – ten zapis naszej drogi – może komukolwiek pomóc, jeśli może sprawić, że komuś będzie choć odrobinę łatwiej – to już ma sens.
Chcę, żeby każdy, kto stoi dziś tam, gdzie ja stałam kiedyś, wiedział: da się. Nie od razu. Nie tak łatwo. Ale się da.
Jeśli potrzebujesz wskazówek – chętnie pomogę. Jeśli czujesz się zagubiona czy zagubiony – odezwij się. Nie wiem wszystkiego. Nadal wiem bardzo niewiele. Ale wiem jedno: nie jesteś w tym sam.
Dzień, który zatrzymał czas
2 czerwca 2024 r. to dzień, który zmienił wszystko.
Mateusz miał wtedy 27 lat. Dzień wcześniej wrócił z pracy za granicą – wreszcie, po wielu miesiącach rozłąki. 1 lipca miał zacząć nowy etap życia: naukę w szkole oficerskiej, o której marzył od dawna. Przygotowywał się do tego momentu przez lata, z determinacją i dyscypliną, które podziwiali wszyscy wokół. Z myślą o tej zmianie właśnie zawiesił działalność gospodarczą – miesiąc wolny miał być jego czasem: urlopem, odpoczynkiem, wyjazdem z przyjaciółmi do Bułgarii. Wszystko było zaplanowane.
A potem – świat runął.