Śmierć na baczność
Wraca tajemnicza zbrodnia sprzed 21 lat. Ktoś musiał ich podpalić. „Krewni dziwnie nie dopytują”
Zdzisława i Halinę B. rozpoznano po oznaczeniach auta. Zwłoki nie nadawały się do identyfikacji, bo ich objętość skurczyła się do 20 proc. (jak później wyliczy ekspert). Skoda Favorit też była doszczętnie spalona, ale synowie państwa B. i Wiesław (brat Zdzisława) nie mieli wątpliwości, że to ich samochód. Odnaleźli go w lesie w połowie drogi między Włocinem Kolonią, gdzie mieszkali B., a Jamnicami, gdzie nadal mieszka Wiesław. Według synów B. mieli jechać do niego w odwiedziny. To pogranicze Łódzkiego i Wielkopolski, asfaltem 18 km, lasem – tylko 6. Z Wiesławem przedzieramy się w to miejsce przez łachy piasku. Wtedy sypał śnieg. – Mech poplamiło aluminium wytopione z samochodu, sosna obok osmoliła się do wierzchołka – wspomina.
Jakimś cudem ta sosna się uchowała. Jest roślejsza, z Jezusem na krzyżu i wyblakłą Marią w ramce wciąż przypomina dramat z 9 lutego 2004 r. Śledztwo w tej sprawie umorzono już dwa razy. Za pierwszym razem uznano, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Za drugim – z braku dowodów winy tych, których wskazało wielkopolskie archiwum X. – To był rzadko spotykany bestialski mord. W chwili podpalenia ofiary jeszcze żyły – mówi jego szef podinsp. Robert (nazwiska nie ujawnia ze względów bezpieczeństwa). Prowadził drugie śledztwo. Formalnie zagadka zbrodni pozostaje nierozwikłana, ale on uważa, że jest inaczej.
Ktoś musiał ich podpalić
Ekipa poznańskiego archiwum X (czyli Sekcji Przestępstw Niewykrytych Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji) przyjrzała się temu w 2018 r. Już wstępna analiza wskazywała, że w wersji o nieszczęśliwym wypadku nic się nie klei. Według biegłych z 2004 r. B. sami zaprószyli ogień, miało też dojść do zapłonu bimbru w bagażniku, a to za sprawą uszkodzonego tłumika, który przepalił blachę.