Upokarzająca czynność trwała zaledwie kilka sekund, ale i tak poczyniła poważne szkody w stosunkach państwo-Kościół. Prymas poczuł się wyraźnie dotknięty (jakimś metalowym przedmiotem), niektórzy mówią nawet o próbie inwigilacji. Media donoszą o „głębokim kryzysie wokół prymasa” i ubolewają, że niektórym ludziom w mundurach władza uderza do głów (i rąk), w wyniku czego dla własnej, czysto zawodowej, satysfakcji są oni w stanie posunąć się bardzo daleko (a w tym wypadku bardzo blisko). Nie ma wątpliwości, że uzbrojona w metalowy przedmiot ręka funkcjonariusza znalazła się za blisko osoby prymasa Glempa, co trzeba uznać za atak na konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa. Atak szczególnie ostry, bo manualny, w dodatku dokonany w biały dzień i przy ludziach. D
ziś wiemy już, że ręka ta nie była inspirowana przez władze lotniska, co nie zmienia faktu, że władze te wykazały się brakiem czujności i zaniedbaniami w pracy formacyjnej z personelem.
Wiadomo, że naszym portom lotniczym grozi wiele niebezpieczeństw i czujność jest niezbędna, dlatego na ręce trzeba patrzeć wszystkim, także swoim. Sprawca tłumaczył co prawda, że działał zgodnie z obowiązującym prawem, ale to tłumaczenie naiwne. Kierownictwo portu słusznie wytknęło mu „bezkrytyczne podejście do prawa”, gdyż przepisy należy egzekwować twardo i bezwarunkowo, ale przecież nie wszystkie, nie za wszelką cenę i nie w stosunku do każdego. W podejściu do prawa potrzebny jest zdrowy krytycyzm, a nie owczy pęd.
Wciąż nie wiemy, jakie siły stały za szczecińskim incydentem manualnym, chociaż wszystko wskazuje na to, że były to siły nieczyste.