Prasa doniosła właśnie, że gdy premier Tusk wpadł do Gdańska zobaczyć zbiór cennych płócien mistrzów flamandzkich, wystawionych w tamtejszym Muzeum Narodowym, najciekawszy obraz przed nim schowano. Obrazem tym była inscenizacja pracowni malarskiej z epoki z dwiema żywymi, nagimi niewiastami na sofie, przesłoniętymi niedbale jakimś prześcieradłem.
Powody ukrycia obu pań przez kierownictwo placówki nie są jasne. Być może uznano, że nie ma sensu zawracać panu premierowi głowy ciałami, które nie są ciałami z epoki, ale tylko ich współczesnymi kopiami – może i niezłymi, ale jednak nie tak malowniczymi jak flamandzkie oryginały? A może przeciwnie – chodziło o to, że sztuka, jaką uosabiały panie rozłożone na sofie, była jednak zbyt żywa i za bardzo narzucająca się widzowi, a co za tym idzie – zrobi na panu premierze zbyt duże wrażenie, przez co odciągnie jego uwagę od kluczowych spraw kraju? Może nawet obawiano się, że oczarowany do żywego premier natychmiast zechce umieścić obraz w swojej Kancelarii, aby mieć taką bezkompromisową sztukę pod ręką i cieszyć się nią na co dzień?
Tak czy inaczej, decyzję kierownictwa muzeum trzeba uznać za słuszną i nacechowaną odpowiedzialnością za kraj. Nie oszukujmy się, prawdziwą, żywą sztukę nieprzygotowanemu widzowi należy dozować umiejętnie, bo z taką sztuką nie ma żartów. Nie od dziś wiadomo, że nawet całkiem zdrowa i atrakcyjna, ale niewłaściwie odebrana sztuka może w następstwie rodzić chore myśli, za którymi wcześniej czy później pójdą chore czyny.