Farbiarska:
niby-dom w bielniku
Dzieci pani Agnieszki, Natala, lat 11, i Pati, lat 10, zawsze łażą z dziećmi pani Marzeny z drugiej klatki: Dawidem, lat 15, i Sarą, lat 13. Normalnie, po szkole haltną plecak, zjedzą gotowaną parówkową z chlebem, potem łażą i myślą. Na przykład, żeby przytrzymać kogoś w kiblu. Kible są wspólne i strasznie w nich śmierdzi. Ktoś napisał na jednym z nich: „Ludzie, zamykajcie za sobą drzwi, czy wam ten smród nie przeszkadza?!".
Wiosną dzieci wynurzają się z klatek i bawią się w dom. Ale nie w taki jak ten, w którym mieszkają: w Żyrardowie, na ul. Farbiarskiej 6, w nadpalonym budynku po carskiej szkole policyjnej. Niedawno oddzielono go od parku wysokim murem, żeby relaksujący się w zieleni nie oglądali 44 brudnych dzieci z Farbiarskiej. Miało być w murze przejście, ale nie ma. Więc dzieci organizują sobie przestrzeń w ruinach bielnika w fabryce, gdzie kiedyś produkowano len.
W niby-domu Sara jest niby-matką, bo ma prywatny kibel w mieszkaniu oraz starszego brata, który chodzi na siłownię i ma indywidualny tok w ośrodku. Siostra Sary uczy się na fryzjerkę i maluje paznokcie wszystkim dziewczynom z Farbiarskiej. Sara maluje paznokcie odkąd dorosła, czyli kiedy tato zginął w Mławie w wypadku, gdy pojechał do rodzonej siostry. W dodatku sama ubiera się w wielkim blaszanym magazynie, który stoi w polu obok. Tam właściciele ciucholandów segregują ubrania, zanim rozwiozą je po sklepach. Odpadki można brać za darmo. Mama Sary mówi, że człowiek ma takie dzieci, jakie sobie ułoży. I że człowiek z Farbiarskiej musi umrzeć, żeby go dobrze ubrali.
Natala wdrapuje się na kikut bielnika i udaje, że to jest piętrowe łóżko. Jest niby-córką, bo dwa razy powtarzała zerówkę.