Trudno było być stuprocentowym optymistą przed tym półfinałem euro 2023. Podczas poprzednich mistrzostw Europy Słowenia pokonała Polskę właśnie w półfinale, podobnie jak cztery lata temu. W 2017 r. i w 2015 r. Słoweńcy wygrywali z nami na jeszcze wcześniejszym etapie. Po prostu słoweńska klątwa.
Szczęście spadało znad siatki
Pierwszy set od początku pokazał, że pewniaka do zwycięstwa tu nie będzie. Punkt za punkt, atak za atak, obrona za obronę, kontra za kontrę. I nawet kiedy Polacy w końcu odskoczyli na 14:12 (pierwszy czas dla Słowenii), za chwilę znów był remis po 16. Gdy wydawało się, że lepiej działa polski blok, Słoweńcy po chwili rewanżowali się podobną ścianą z dłoni. Równowaga była – przynajmniej optycznie – w popełnianych błędach, zwłaszcza jeśli chodzi o autowe zagrywki.
Niebezpiecznie zrobiło się przy stanie 22:21 (pierwszy czas wziął wtedy Nicola Grbić). Szczęście – jak mówił Zdzisław Ambroziak – siedziało okrakiem na siatce i długo nie chciało spaść na żadną ze stron. W końcu się jednak zdecydowało: niestety dla nas po błędzie w ataku z krótkiej Kochanowskiego Słowenia zapisała sobie pierwszego seta (25:23).
Drugi set zaczął się źle. I nerwowo: Polacy przerwali akcję i poprosili o challenge przekonani, że zbijający Słoweniec przekroczył linię. Nic z tego: powtórka pokazała, że atak był prawidłowy. To odbiło się na grze, Polacy przegrywali już 2:6. Wtedy do zagrywki poszedł Leon i zaskoczyło: trzy jego serwisy i był remis po 6. W tym momencie widać było, że Polacy wrócili, a mylić zaczęli się pewni do tej pory Słoweńcy (szybko wzięli czas przy 13:9 dla Polski). To się nie zmieniało, choć Polacy zaczęli niebezpiecznie wykorzystywać limit błędów, na które mogli sobie pozwolić. Słoweńcy nie byli już jednak tak perfekcyjni jak w pierwszym secie.