Wiedzieliśmy, że występ Tomasza Fornala wciąż stoi pod znakiem zapytania, ale okazało się, że to nie wszystkie kłopoty. W sobotę zabrakło również naszego kapitana Bartosza Kurka, który nawet nie wyszedł na rozgrzewkę. Jego miejsce w pierwszej szóstce zajął Kewin Sasak, odkrycie tegorocznej Ligi Narodów.
Zły scenariusz
Po pierwszych piłkach i grze punkt za punkt od stanu 6:6 Polacy zyskiwali przewagę – nawet czteropunktową. Skutecznie zagrywali, sprytnie ustawiali blok, lepiej atakowali. Ale Włosi się otrząsnęli i wkrótce było 15:14 dla rywali. Kolejne ataki Polaków były nieskuteczne, przeciwnicy często je podbijali i szala przechylała się na stronę Italii. Z czterech piłek setowych wykorzystali już drugą.
Gdy zaczęło być źle, na boisko wszedł rekonwalescent Tomasz Fornal, ale nie był w stanie pomóc. Sasak nie zdołał opanować zdenerwowania, nie kończył ataków, psuł zagrywki, ale nie tylko do niego można było mieć zastrzeżenia.
Drugi set nie zachwycał zresztą poziomem po obu stronach. Było 13:13 i znów Italia punkt po punkcie zwiększała przewagę. To na szczęście nie był koniec. Wreszcie trafiał serwisem Sasak, kilka skutecznych akcji przeprowadził Wilfredo Leon. Wszystko to nie wystarczyło. Od 22:21 dla Polaków punktowali tylko Włosi, którzy zakończyli drugiego seta asem i wtedy obrońcom tytułu brakowało tylko sukcesu w jednej partii. A może aż jednej, bo przecież wiadomo było, że nasza reprezentacja nie da za wygraną. Taką mieliśmy nadzieję.
Po wznowieniu gry były powody do optymizmu. Seria skutecznych zagrywek Norberta Hubera, odzyskanie pewności siebie przez Sasaka, mniej błędów całej szóstki i aż 5 pkt przewagi, która... wkrótce znowu zaczęła topnieć. Zły scenariusz się powtórzył. 0:3 w całym meczu.
Polakom zostaje walka o brązowy medal przeciwko Czechom, którzy sprawili olbrzymią niespodziankę w tym turnieju. Półfinał przegraliśmy zdecydowanie i to jest rozczarowanie dla drużyny i kibiców. Oczekiwania sięgały oczywiście najwyżej. Mieliśmy zresztą podstawy (wygrana w Lidze Narodów) do myślenia o powrocie z Filipin z tytułem.
Trzeba się otrząsnąć
Już przed pierwszą piłką w meczu Polaków z Włochami wiedzieliśmy, że rywalami zwycięzców będą Bułgarzy, którzy uporali się w czterech setach z Czechami. Tylko największy hazardzista wymyśliłby taki skład tego półfinału.
Co innego „nasz” półfinał. Po dwóch stronach siatki stanęli liderzy i wiceliderzy światowego rankingu. Trudno się dziwić, że prawie wszyscy komentatorzy zaczynali od stwierdzenia, że to przedwczesny finał. Włosi są mistrzami świata z 2022 r., gdy w finale pokonali Polaków w katowickim Spodku. No, ale drużyna Nikoli Grbicia w następnym sezonie zrewanżowała się na Półwyspie Apenińskim, pokonując gospodarzy w decydującym meczu mistrzostw Europy. Ostatnie starcie miało miejsce w finale Ligi Narodów – pewne zwycięstwo 3:0 dla Polaków.
Droga do fazy medalowej była dla naszej reprezentacji gładka, bo przeciwnicy raczej z tych nie najsilniejszych (może poza Kanadyjczykami). W ćwierćfinale rewelacyjni do tego momentu Turcy wyraźnie odstawali od Bartosza Kurka i kolegów. Można się było z tych zwycięstw cieszyć, a z drugiej strony pytać o reakcję zespołu, gdy pojawią się potężne problemy. Odpowiedź przyszła dziś negatywna.
Ekipa Fernando di Giorgiego miała trochę bardziej pod górkę. W grupie nie poradziła sobie z Belgami (2:3), ale już w ćwierćfinale pokonała tych samych przeciwników bez straty seta.
Teraz trzeba otrząsnąć się po porażce i przywieźć trzecie miejsce z Manili.