Chorwaci będą mieli powtórkę z przeszłości. 63-letni Miroslav Tudjman, łudząco podobny do ojca, choć pozbawiony jego charyzmy, walczy o prezydenturę w grudniowych wyborach. Jest profesorem filozofii, dziennikarzem i generałem. Chce wskrzesić legendę zmarłego przed 10 laty przywódcy narodu i pierwszego prezydenta nowej Chorwacji. Tyle że ta legenda ma też ciemne strony. Franjo Tudjman, który w młodości zaczynał od komunistycznej partyzantki i funkcji rządowych, wielbił ustaszy, chorwackich faszystów i umniejszał ich zbrodnie. Zasłynął wyznaniem: Bogu dzięki, moja żona nie jest ani Żydówką, ani Serbką.
Był jednym z inicjatorów wojny w Bośni. Nigdy nie szanował postanowień pokoju z Dayton, łamał prawa mniejszości i swobody obywatelskie, nie wydał Trybunałowi w Hadze chorwackich zbrodniarzy wojennych.
Rodzina Tudjmanów należała do najzamożniejszej w kraju grupy rządzących oligarchów, wzbogaconych na wojnie i prywatyzacji. Miroslav walczył w wojnie do 1995 r., później nadzorował cywilne i wojskowe służby specjalne. Po śmierci ojca wrócił do dziennikarstwa. Dziś chce zdyskontować pamięć po ojcu, ale samą twarzą i krytyką Brukseli na razie niewiele zdziałał. Liderami sondaży jest opozycyjny lewicowy kandydat SDP Ivo Josipović i mer Zagrzebia Milan Bandić. To dowód, że epoka Tudjmana odeszła jednak bezpowrotnie?