Monachijski proces przeciw Johnowi Demianiukowi jest od początku obserwowany z wielką uwagą przez polskie i ukraińskie media. Demianiuk – który, jak głosi akt oskarżenia, był strażnikiem utworzonego przez SS w okupowanej Polsce obozu zagłady Sobibór – pochodzi z rejonu Winnicy w środkowej Ukrainie. Jego ojczystym językiem jest ukraiński. W obu państwach obserwatorzy procesu nie pozostawiają wątpliwości, że 89-letniemu Demianiukowi należałaby się surowa kara, ale pod warunkiem, że dałoby mu się udowodnić indywidualną winę. Jednak wielu komentatorów – zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie – razi fakt, że ten proces odbywa się akurat przed niemieckim sądem.
Panowie życia i śmierci
W obu krajach proces ów jest postrzegany w kontekście wielkiej debaty na temat II wojny światowej i jej następstw – debaty, jaka toczy się w obu społeczeństwach przy akompaniamencie silnych emocji. Zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie zarzuca się przy tym stronie niemieckiej, że prowadząc obecny proces przeciw oskarżonemu z kraju znajdującego się wówczas pod okupacją, dąży do zrelatywizowania niemieckiej winy i odpowiedzialności za Holocaust.
Narodowo-konserwatywna warszawska gazeta „Rzeczpospolita” stwierdzała w komentarzu: „Nie powinniśmy jednak zapominać o tym, kto uczynił z niego oprawcę. A zrobili to hitlerowscy panowie życia i śmierci”.
„Rzeczpospolita” pisze, że w RFN panuje tendencja do zrównywania pomocników rekrutowanych przez SS w krajach okupowanych z głównymi niemieckimi sprawcami.
Jednak propagowana ostatnio w Niemczech teza, wedle której Holocaust nie byłby możliwy „bez skwapliwego wsparcia ze strony milionów obywateli narodów Europy Wschodniej”, sprzyja według gazety zaciemnieniu faktu, iż owa „szatańska machina zagłady” była elementem polityki państwowej ówczesnych Niemiec.