W Afganistanie przed rozpalonym powietrzem słabo chroni nawet klimatyzacja. Przed wszędobylskim pyłem nie chroni nic. W kotlinie Małego Pamiru – wschodniej części Korytarza Wachańskiego – jest jednak inaczej. Pastwiska są zielone, a pobliskie szczyty gór skuwają wieczne śniegi. W tej położonej na ponad 4000 m n.p.m. krainie kirgiskich nomadów ciszę przerywa jedynie sporadyczne zawodzenie wiatru.
Poranek, czyli handel na krańcach świata
Jasność przychodzi nagle, słońce przebija się przez szczeliny w graniach i zalewa blaskiem całe plateau. W osadzie Irghail zaczyna się nowy dzień. Jednak w jurcie jest wciąż ciemno. Mężczyźni wracają z łazienki, którą stanowi pobliski strumień. To sunnici i higiena ma dla nich wielkie znaczenie. Także kobiety dawno już wstały – wydoiły jaki i wstawiły wodę na herbatę. Teraz uwijają się w środku jurty. Na stojących pod ścianami stoliczkach i skrzyniach układają ciężkie toszaki – obszyte jaskrawą tkaniną materace i narzuty spełniające rolę pościeli.
– Wczoraj wieczorem przyjechali kupcy i właśnie rozkładają swoje towary – mówi Nurammad, gdy z rodziną zasiada do śniadania na wyścielających klepisko dywanach. Kobiety trzymają się nieco z boku. Na pstrokatej szmatce pełniącej rolę obrusa leży połamany na kawałki okrągły nan – podpłomyk stanowiący podstawowy składnik diety Kirgizów. Popijają go kilkoma czarkami herbaty z dodatkiem soli i mleka.
Na zewnątrz handel kwitnie w najlepsze. Towary leżą rozłożone na ziemi. Są wśród nich bele materiałów, gotowe ubrania, adidasy i wykonane z syntetycznych włókien uprzęże dla koni.