Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

„Ghana z bliska”, 1960 r.

Fragmenty reportażu z Ghany w 1960 r.

Tłum stoi na placu West End. Tłum stoi w słońcu, pod białym niebem Afryki. Tłum stoi i czeka na Nkrumaha, czarny, cierpliwy tłum, tłum spocony. Ten plac, ta brunatna patelnia w centrum Akry, jest pełen po brzegi. Ostatni próbują się wcisnąć; niewiele, a płot grodzący plac zacznie trzeszczeć i dzieciarnia, która obsiadła sztachety, będzie spadać jak banany. Gorąco, ludzie, mówię wam, tropik jest nie do życia. A wszyscy stoją w słońcu, bo w słońcu jest plac, a na placu jest trybuna, a na trybunie będzie Nkrumah. – Towarzysze, jak ukaże się nasz ukochany przywódca, wszyscy pozdrówcie go, wymachując chusteczkami wysoko nad głową. Ooo, ta-a-a-k – pokazał, a tłum przećwiczył dwa razy.

Na trybunie stanął Kwame Nkrumah. Plac wybuchnął wrzawą, furkotały chusteczki, ludzie skandowali – Jah-hia! Jah-hia! – co znaczyło, że byli zachwyceni. Niemowlaki drzemiące dotychczas w zawiniątkach na plecach matek poruszały się niespokojnie, ale w tym hałasie nie było słychać ich płaczu.

Nkrumah usiadł w fotelu, za małym stolikiem, obitym flagą narodową i plac nagle ucichł. Było ciągle upalnie. W takim klimacie nawet wznoszenie okrzyków jest męczące. Ktoś zaintonował jedną z pieśni patriotycznych, ale zanim podchwycili ją inni, na trybunie zjawiło się dwóch czarowników. Jeden z nich to Nai Wolomo, główny czarownik okręgu Ga, w którym leży Akra. A drugiego nie znam. Zaczęli obrządek rytualnym tańcem. Wykonując zaklęte piruety, kłaniali się nisko Nkrumahowi. Pochylając się przed premierem, musieli wypinać się do tłumu, co bawiło ludzi, więc klaskali i wołali znowu: – Jah-hia! Jah-hia!

Czarownicy przystanęli zmęczeni i wyjęli dwie butelki sznapsa. Sznaps to taka wódka, którą Holandia eksportuje do Ghany, w smaku bimber zakropiony perfumami.

Reklama