Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Nie ma jak bomba!

Kto by nie chciał zyskać większy prestiż, respekt sąsiadów, należeć do elitarnego klubu? Jednostce może służyć do tego osobista ochrona, odremontowany pałacyk, jacht, prywatny samolot. A państwu?

Nagrody Nobla czy medale olimpijskie – to oczywiście miłe, ale w żadnym razie nie daje statusu mocarstwa. Do tego prowadzi praktycznie tylko jedna droga. Trzeba wejść w posiadanie broni jądrowej. Jest to zadanie kosztowne, najeżone trudnościami – ale przecież nie niewykonalne.  Tyle tylko, że trzeba konsekwentnie trzymać się harmonogramu.

Podpisując Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej (NPT), musimy się  liczyć z pewną przykrością:  Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej (MAEA) ma prawo przysyłać swoich inspektorów do krajów, będących sygnatariuszami tego układu, i przeprowadzać kontrole. Inspektorów MAEA nie jest dziś już tak łatwo wywieść w pole jak niegdyś, gdy latami nie dostrzegali militarnych programów atomowych, realizowanych w tajemnicy przez niektórych sygnatariuszy NPT (jak np. iracki program Saddama Husajna w latach 80. ubiegłego wieku).  Inną niespodzianką było stwierdzenie w 2003 roku, że Iran prowadzi od lat tajny program jądrowy. Teheran zapewniał wprawdzie – i nadal zapewnia – że program ten nie ma służyć do produkcji broni jądrowej.  Mimo to jednak w marcu 2003 r. władze irańskie odmówiły międzynarodowym inspektorom dostępu do niektórych budynków na terenie zakładów nuklearnych w Natanz.

Mimo to  Traktat  warto podpisać – uczyniły to już zresztą niemal wszystkie państwa – gdyż daje on także spore korzyści. Przede wszystkim, pozwala na pokojowe korzystanie z energii jądrowej. Traktat o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej wyraźnie stwierdza, że wszystkie kraje mają do tego prawo, i nakłada nawet na MAEA obowiązek służenia w tym zakresie sygnatariuszom radą i pomocą. Dzięki temu, aspirując do roli mocarstwa atomowego, możemy na początek całkiem legalnie wejść w posiadanie know-how oraz nabyć paliwo jądrowe.

Reklama