To było największe spotkanie, z inicjatywy amerykańskiego prezydenta, od 1945 r., gdy Franklin Delano Roosevelt zaprosił ówczesnych przywódców na zjazd założycielski ONZ. Tym razem cel był znacznie skromniejszy: namówić zgromadzone rządy, by w ciągu czterech lat umieściły wszystkie materiały rozszczepialne pod kluczem. Ranga spotkania oddaje skalę zagrożenia, jakie Ameryka widzi w terroryzmie atomowym – groźbie, że Al-Kaida zdobędzie głowicę jądrową albo zbuduje brudną bombę, czyli połączy materiał radioaktywny ze zwykłym ładunkiem wybuchowym. Ale szczyt w Waszyngtonie to także symbol ambicji USA w dziedzinie rozbrojenia atomowego, najważniejszego przedsięwzięcia Baracka Obamy w polityce międzynarodowej.
Uran na celowniku
Na świecie jest 1,75 mln kg wysokowzbogaconego uranu i 250 tys. kg plutonu o wartości bojowej. Ładunki zamknięte w głowicach i bombach atomowych to tylko ułamek tych śmiercionośnych rezerw; ogromna większość to materiał rozszczepialny luzem – wyprodukowany na zapas w czasach zimnej wojny, wyjęty z reaktorów atomowych lub odzyskany przy złomowaniu głowic i bomb. Paradoksalnie, ten zbędny uran i pluton stanowi dziś znacznie większe zagrożenie niż broń atomowa – ta bowiem jest pilnie strzeżona. Poza tym, nawet gdyby została skradziona, osobom niepowołanym trudno byłoby wyjąć z niej materiał radioaktywny, nie mówiąc już o odpaleniu głowicy czy bomby. Z punktu widzenia terrorysty znacznie łatwiejszym rozwiązaniem byłaby kradzież samego uranu.
Próby już były. W listopadzie 2007 r. grupa zamaskowanych napastników weszła na teren ośrodka Pelindaba pod Pretorią, gdzie w latach 70.