Nowy prezydent będzie musiał znaleźć dla Polski miejsce w świecie, który się dopiero zaczyna wyłaniać.
W spokojnych czasach polityką rządzą czytelne interesy. Gdy rządzą interesy, decydujące słowo należy do księgowych. Więc świat zmienia się wolno. Wszyscy kalkulują, cyzelują, targują się o przecinki, negocjują najmniejsze drobiazgi, a przede wszystkim szukają zabezpieczeń. I robią, co mogą, żeby nic się, broń Boże, istotnego nie zmieniło.
Gdy rządzi strach, pękają bariery. Wyborcy i politycy szukają przełomów, nowych wizji i wielkich, historycznych kroków. Teraz kończy się władza księgowych. Przychodzi czas wizjonerów.
Dwa lata temu przecieraliśmy oczy, gdy z dnia na dzień przestaliśmy mówić o milionach czy nawet miliardach dolarów lub euro i zaczęliśmy operować setkami miliardów albo bilionami. Tu 700 mld uchwalone w niespełna dwa tygodnie. Tam 200 mld uchwalone w miesiąc. Gdzie indziej 100, 300, 500 znikających lub uchwalanych miliardów. Na pierwszych stronach gazet pojawiły się nagle tryliony. Mało kto pamiętał, ile zer ma trylion. Aż strach było słuchać i czytać, jakimi kwotami rządy zalewały otwarte przez kryzys tektoniczne rowy w światowej gospodarce.
Stany Zjednoczone Europy
Kiedy je na pozór zalano, przyszło pytanie, co dalej. W pierwszej chwili wydawało się, że jest to przede wszystkim pytanie dla ekonomistów. Jak okiełznać rynki, jak poskromić łapczywość bankierów i korporacji, jak zrównoważyć rozwój i zwiększyć racjonalność zachowań konsumentów. Jak wzmocnić państwo w jego zmaganiach z potęgą autodestrukcyjnych nurtów gospodarki. W tych sporach świat nieoczekiwanie łatwo posuwał się do przodu.
Po dwóch latach widać, że kryzys gospodarczy wywołał bezlik kryzysów politycznych, ale przede wszystkim rozpowszechnił poczucie nietrwałości i schyłku świata, jaki znamy.