Czy wielbisz Boga swoim ciałem? – 18-letniemu Jonathanowi wydaje się, że zadał zupełnie naturalne pytanie. Przecież na niewielkich, ale słynnych Wyspach Trobrianda na południowym Pacyfiku wszyscy młodzi wielbią Boga ciałem. W rytmie gitar, kiedy jak co wieczór ożywa kościół Misji Zjednoczonego Kościoła. Młodzi ludzie na całe gardła gospelowymi głosami śpiewają po angielsku, krzyczą w kiriwina, wychwalają Boga. W słabym świetle lampy naftowej tańczą na bosaka, klaszczą nad głowami, podskakują. Wpadają w trans. Ich głos niesie się przez całą oświetloną księżycem wieś. Niezła impreza. Dlatego mało który małolat nie chodzi do kościoła.
Ale słynny antropolog Bronisław Malinowski najpewniej przewraca się w grobie: „Musimy sobie bowiem jasno uprzytomnić, że zasadniczy dogmat chrześcijański o Bogu, Ojcu i Synu, ofiara Syna i miłość synowska człowieka do swego Stwórcy – wszystko to w społeczeństwie matrylinearnym traci całe znaczenie i sens”. Chrześcijaństwo, jego zdaniem, nie pasowało do społeczeństwa trobriandzkiego. Jak wiele innych wpływów społeczeństwa zachodniego. Cywilizacji.
Malinowski miał 31 lat, kiedy w 1915 r. po raz pierwszy rozłożył namiot naprzeciwko chaty wodza w wiosce Omarakana na trobriandzkiej wyspie Kiriwina. I był to moment historyczny. Przez osiem miesięcy walczył ze sobą, komarami, upałem, palpitacjami serca, rzeczywistymi i wyimaginowanymi dolegliwościami, brakiem cywilizacyjnych wygód, nauką kiriwińskiego, własną i krajowców seksualnością, głupotą brytyjskich kolonizatorów. W sumie na Papui-Nowej Gwinei spędził dwa lata, zapisał się jako rewolucyjny twórca metody funkcjonalnej w naukach społecznych, znany ogółowi raczej dzięki „Życiu seksualnemu dzikich” niż któremuś z innych opasłych tomów o Trobriandach.