Na Sali w Tulsa, Oklahoma, na chwilę zapada cisza: to na scenę wchodzą Walkerowie, szczęśliwa para małżeńska po pięćdziesiątce. Prowadzą w pobliżu sklep ze sprzętem elektrycznym i zapewniają, że po kilkudziesięciu latach małżeństwa wciąż kochaja się tak bardzo, jak pierwszego dnia. Dokumentują to na scenie namiętnym pocałunkiem.
To ma być hołd na rzecz tej dawnej, zapomnianej Ameryki – kraju, w którym liczyła się jeszcze uczciwość, przyzwoitość i wierność, a przede wszystkim wielkie amerykańskie marzenie, że każdy jest w stanie wspiąć się z nizin na szczyt kariery. Na sali siedzi 5 tysięcy osób: demokraci, republikanie, bezpartyjni, prości ludzie.
Walkerowie dostają składane krzesełka, rozbrzmiewa muzyka country, po czym nagle wybucha wrzawa. Na scenie staje Glenn Beck – przybył prosto ze swego telewizyjnego studia, z którego kolportuje straszne wieści i sieje lęk przed nowa Ameryka, która w niczym już nie przypomina tamtej Ameryki małżonków Walker. Jest to kraj, w którym panuje nędza, niedostatek, a nad wszystkim sprawuje kontrolę wszechpotężne państwo – coś pomiędzy dawnym ZSRR, a hitlerowską Trzecią Rzeszą.
Kiedy Beck coś mówi, ludzie mu wierzą. To ich bohater, zbawca i guru. Szerzenie lęku przed przyszłością – to jego biznes, dzięki któremu został multimilionerem. „Mieszkańcy Tulsy” woła, przekrzykując owacje – „jestem jednym z was!”
Beck ma już dwa programy: jeden radiowy, nadawany co tydzień na ponad 300 stacjach, i telewizyjny na Fox News – ogląda go tam 3 miliony telewidzów. W swoich programach szlocha, jęczy i wrzeszczy. Dzień po dniu alarmuje, że Ameryka stacza się coraz bardziej w stronę socjalistycznej dyktatury.