Gdy widmo pożegnania z turniejem zajrzało gospodarzom w oczy, rozpoczęło się szukanie zysków innych niż sportowe. Mike Tarr, reporter południowoafrykańskiego dziennika „Daily Star”, mówi, że znów sport staje się okazją do prawdziwego zjednoczenia białych i czarnych mieszkańców kraju. Jeszcze niedawno elementem spajającym miało być rugby, ale mimo sukcesów narodowej reprezentacji (w przyszłym roku będzie bronić Pucharu Świata) ciągle pozostało sportem białych. – Teraz jest inaczej. Gdy gra Bafana Bafana (reprezentacja RPA, przyp. MP), życie zamiera. Biali w pośpiechu nadrabiali braki wiedzy o drużynie narodowej, a nawet jeśli ciągle nie rozpoznają niektórych piłkarzy, to nie wstydzą się ramię w ramię z czarnymi cieszyć po udanych akcjach czy przeklinać sędziego – mówi.
Więc teraz obywatele, przez lata żyjący obok siebie i trzymający się nawzajem na dystans, mogą dyskutować nie tylko na tematy futbolowe, ale również poczuć wspólną dumę ze zdania organizacyjnego egzaminu. – Gospodarze wiedzieli, że jeśli nie chcą, by ktokolwiek miał do nich pretensje, muszą dopiąć wszystko na ostatni guzik, postarać się bardziej od organizatorów poprzednich mistrzostw – Niemców. I trzeba powiedzieć, że im się udało – ocenia Andrzej Kiepiela, znany biznesmen, wielbiciel futbolu i konsul honorowy RP w Durbanie. – Nawet jeśli pojawiają się kłopoty, to widać, że organizatorzy mają gotowy plan awaryjny. Tak jak podczas strajku kilkuset stadionowych stewardów, którzy zostali zastąpieni rezerwistami z policji. Problemem ciągle są korki, ale to akurat wynik nie słabej infrastruktury, ale mentalności – my Południowoafrykańczycy mamy w zwyczaju wyruszać na stadiony w ostatniej chwili – dodaje Tarr.