Ogień waśni etnicznych to dla tego kraju stan normalny. Podobnie jak przez większość 63-letniej historii państwa pakistańskiego stanem normalnym był stan wyjątkowy, czyli dyktatura wojskowa. Dziś mamy w Pakistanie stan wyjątkowy ze względu na swoją rzadkość – rządy demokratycznie wybranego prezydenta Asifa Zardariego, wdowca po zamordowanej Benazir Bhutto. Kiedy w środkowej części kraju ludzie toną, a w Karaczi wyrzynają się i podpalają sobie domy, szef państwa składa wizyty oficjalne w Paryżu i Londynie, gdzie jest przyjemniej, niż w domu. W Paryżu usłyszał to, co musiał usłyszeć, banał, że Pakistan będzie ważnym partnerem Francji. Powiedział zaś to, co chciał powiedzieć, że „Zachód przegrywa wojnę w Afganistanie”. Wiadomo, ale nie jest to banał w ustach Pakistańczyka, formalnego sojusznika, prezydenta.
Dopiero co wywiad wojskowy USA został postawiony w trudnej sytuacji, bo ujawniono w internetowym przecieku ocenę dotyczącą tajemnego poparcia Pakistanu dla talibów. Informacje na ten temat znane są co prawda od dawna, zwłaszcza w Indiach, ale czym innym jest wiadomość z ogólnie dostępnego źródła medialnego, a czym innym ekspertyza wywiadu dokonana w czasie wojny. Mimo to prezydent USA, Barack Obama mówi ze spokojem, że Amerykanie liczą na rozsądne poparcie Islamabadu dla sił NATO, które za cel stawiają sobie likwidację baz terrorystów-fundamentalistów w Afganistanie. Prezydent dodał, zresztą po raz pierwszy mówiąc to dobitnie, że nie idzie o wprowadzenie tam demokracji w stylu prezydenta Jeffersona.
Jest to złagodzenie tonu i zarazem przybliżenie zadań misji do jej celów pierwotnych, czyli pochwycenia ibn Ladina i postawienia go przed sądem za atak z 11 września 2001 r.