Tybet pokutuje, to znaczy w pokorze znosi skutki działania dwóch doktryn – agresywnej chińskiej i lamajskiej ugodowej. Doktryna chińska jest polityką supermocarstwową. Chiny nadrabiają straty z okresu słabości (i mądrości) cesarstwa, kiedy nie rozszerzano obszaru państwa, żeby móc nad nim bezpiecznie panować. Setki lat temu nie mogły (i nie chciały) radzić sobie z Tybetem, dziś mogą sobie poradzić z każdym. Tybet jest więc bez szans. Doktryna pogodnego lamaizmu nawet nie jest defensywna. Przypomina dobrotliwie, że Tybet nie ma zamiaru odłączać się od Chin. W granicach Chińskiej Republiki Ludowej pragnie autonomii i ochrony środowiska naturalnego. I to wszystko. Więc Tybet jest podwójnie bez szans.
Szwajcaria nie wyszła
Doktryna chińska radzi sobie z lamajską bez użycia siły. Przecież macie autonomię. Przecież chronimy wspólnie środowisko naturalne. Autonomia mniejszości jako sposób pokojowego istnienia w obszarze większego państwa nie udała się do tej pory nigdzie. Gdyby było to możliwe, nie byłaby potrzebna, chyba że jako skansen. Prawa mniejszości to filar wartości europejskich obok praw człowieka i poszanowania granic. W Azji nie szanuje się ani mniejszości, ani człowieka, ani granic. Obowiązuje tam zupełnie inny kanon – poszanowanie głowy rodziny i poszanowanie państwa.
Doktryna chińska odwołuje się do przeszłości feudalnej Tybetu, potępiając ją w czambuł i traktując zarazem jako wygodny pretekst do tego, co 55 lat temu ChRL zrobiła: anektowała Tybet. Chińczycy wyzwolili przecież lud tybetański od ucisku kleru, klasztorów i panów władających ziemią oraz ludźmi.