Sekwencję najgłośniejszego dramatu w dziejach kopalnictwa kończy w czwartek bm. depesza dobra – wszyscy są na powierzchni. Na miejscu byli prezydenci Chile Sebastian Piñero i Boliwii Evo Morales. Odbywał się tam najpierw poruszający do głębi 70 dniowy, trwający bez przerwy dzień i noc miting rodzin zasypanych górników, którzy gotowi na przyjęcie najgorszych wieści tkwili w namiotowym miasteczku przy kopalni San José, które nazwali Esperanza, Nadzieja.
Kiedy dowiercono się do górników kanalikiem pilotażowym, który działał jak kroplówka, uwięzieni w piekle ludzie zaśpiewali hymn narodowy Chile. Dramat górników, nie pierwszy i nie ostatni będzie zapewne, jeśli już się nie stał, tematem filmów dokumentalnych, być może opowieści reporterskich, być może wspomnień opisujących dzień po dniu katastrofę, być może filmów fabularnych, które to wykorzystają. Jeden z górników jest poetą. Zapewne wydawcy zwrócili się już do niego z propozycjami. Na powierzchni spontanicznie gromadzili się ludzie, śpiewali gitarzyści.
Wydarzenie zapowiadające się początkowo na tragedię dobry los przekształcił w fiestę radości. Na kopalnię w Copiapó przez ostatnie trzy dni patrzył cały świat. „Breaking news” w stacjach telewizyjnych była planszą, która widniała na ekranie przez cały ten czas. Czy można wyobrazić sobie wiadomość, która trwa trzy dni, a jej „background” – siedemdziesiąt? Przypadek górników chilijskich dowodzi, że tak. Jest to wiadomość składająca się z tysiąca innych wiadomości: że górnicy wyszli spod ziemi nie na święta Bożego Narodzenia, jak wieszczono, a na dwa miesiące przed świętami, że technicy i ratownicy, a przede wszystkim wiertacze, wydrążyli odpowiednio szeroką, głęboką na 700 m studnię, aby wpuścić kapsułę i wyciągać górników jednego po drugim.