Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Dyplomaci pod lupą

Tajemnice z WikiLeaks

To, co opublikowano na portalu WikiLeaks, nikogo nie powinno dziwić. Nie ma tam żadnych tajemnic. Mało tego – nie ma tam niczego, czego byśmy nie wiedzieli wcześniej.

Pikanteria sprawy związanej z wyciekiem, wiąże się więc nie z treścią, a z dramatis personae. Ważne jest tu nie to, co się mówi, ale kto to mówi, do kogo, o czym, kiedy, w jakich okolicznościach, po co, i kto to podsłuchuje, kto to wynosi, kto tym handluje i co z tego wszystkiego wynika.

W dyplomacji angielskiej według podręcznika Satowa zredagowanego na nowo (V wydanie) przez lorda Gore’a Botha, ojca mojego kontrpartnera z Delhi, mówi się między innymi o tym, że dyplomata na przyjęciu nie może opowiadać dowcipów. Idzie o to, że każda anegdotka może być interpretowana jako aluzja do czyjejś kondycji, urody, pochodzenia itp. Zatem – żeby zachować szacunek dla znaczenia poczucia humoru w dyplomacji, wymyślono dowcip angielski. Limerykiem czy absurdem nie można nikogo personalnie dotknąć.

Ponieważ depesze ambasadorskie pisane są przez ludzi o różnym poziomie wykształcenia i adresowane są do polityków o różnym poziomie kultury, przeto zdarza się, iż idąc „na skróty” ambasador informuje niekiedy swego przełożonego w kraju językiem obrazowym, czasem dosadnym. Czy to jest w porządku? Z punktu widzenia pragmatyki politycznej tak. Z punktu widzenia obyczajów – nie. Dyplomacja kojarzy się z wysublimowanym, wyrafinowanym sposobem przekazywania informacji, ale na pewno nie z prostactwem. Jeśli ktoś jest prostakiem, nie nadaje się nie tylko do pracy w dyplomacji. Nie nadaje się na żadne urzędnicze stanowisko, ponieważ przynosi szkody.

Ponieważ dyplomacja wiąże się z informacjami tajnymi, przeto zawsze będą się nią interesowały wywiady. Czy wiadomość powszechnie dostępna jest tajną, jeśli ją koduje szyfrant ambasadora? Tak. Ponieważ ambasador musi powiedzieć, skąd wie to, co wie.

Reklama