Neue Zürcher Zeitung: Pani Kellerman, w ostatnich latach bardzo nasiliło się zjawisko publicznych przeprosin. Zmarły niedawno historyk Tony Judt określał to nawet mianem „grasującego kultu słowa sorry”, nazywał to „skruchą instant”.
Faktycznie istnieje tu obecnie pewien boom. I faktem jest też, że gdy każdy za wszystko przeprasza, poszczególne przeprosiny nie mają już wielkiej wartości. Ale jaką mamy alternatywę? Myślę, że już lepiej nam pogodzić się z nadmiarem przeprosin, niż z obyczajem tuszowania i wypierania się.
Co odróżnia przeprosiny publiczne od prywatnych?
W publicznych przeprosinach trzeba wyodrębnić różne kategorie. Czy np. ktoś przeprasza za swoje osobiste potknięcie, na przykład za zdradę małżeńską, jak kiedyś Bill Clinton? Czy też dana osoba przeprasza za coś, za co ona sama nie ponosi winy? Na przykład prezes jakiejś firmy, przepraszający za spowodowanie przez nią szkód, z czym on osobiście nie miał nic wspólnego. Niekiedy zdarza się też tak, że jakiś polityk przeprasza za czyn, dokonany jeszcze przed jego dojściem do władzy. Tak postąpił np. niedawno brytyjski premier David Cameron, przepraszając Irlandczyków za Krwawą Niedzielę z 1972 roku. Najważniejsza różnica między przeprosinami prywatnymi a publicznymi polega jednak na tym, do kogo są one kierowane. W przypadku prywatnych przeprosin adresatem jest zazwyczaj konkretna osoba, lub co najwyżej grupka osób. Natomiast przy przeprosinach publicznych w grę mogą wchodzić setki, tysiące, a nawet miliony ludzi.
Pani, jako ekspert w kwestiach przywództwa, sporządziła nawet swego rodzaju instruktaż postępowania w sprawach przeprosin. Jakich reguł powinien przestrzegać ktoś, kto publicznie prosi o darowanie winy?