Na pożegnanie były pierniki. W połowie grudnia z Torunia wyjechała do Niemiec trzecia zmiana amerykańskich baterii Patriot – Amerykanie mieli ćwiczyć dłużej, ale na poligonie samochody z wyrzutniami zakopywały się w śniegu. I całe szczęście, bo gdyby Patrioty zostały do końca, mogłyby utknąć w przedświątecznym chaosie na kolei. 15 polskich żołnierzy, bo tylko tylu korzysta z całego programu, poznawało kolejne tajniki broni, na którą Polski nie stać – głównie jeżdżenie platformami, bo na większe wtajemniczenie nie zezwala amerykańska ustawa o kontroli eksportu. Za to Amerykanie dobrze się bawili. „Wszyscy żołnierze przepadają za polską kuchnią. Nie mogą się nachwalić” – mówił rzecznik baterii kpt. Janusz Szczypiór. Piorunujący bilans jak na najważniejsze przedsięwzięcie z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju.
Farsa z Patriotami to porażka całej dekady starań o przyjazd Amerykanów na dłużej. Od wstąpienia do NATO Warszawa zabiega o to, by Waszyngton potwierdził sojusz obecnością wojskową w Polsce – temu służył udział w kolejnych amerykańskich wojnach, także akces do tarczy przeciwrakietowej był podszyty nadzieją, że w ślad za pociskami pojawią się żołnierze. Ameryka była od początku przeciwna pomysłowi zmasowanej obecności wojskowej – rozumie historyczne doświadczenia Polski, ale nie widzi zagrożeń, które uzasadniałyby przysłanie większych oddziałów, poza tym ma umowę z Moskwą, że w Europie Środkowej nie będzie stałych baz NATO. Polska, nie umiejąc nakłonić Amerykanów do spełnienia swoich oczekiwań, ucieka się do eskalacji żądań i szantażu emocjonalnego. Ameryka, nie potrafiąc uśmierzyć polskich lęków, zarządza nimi możliwie najniższym kosztem.