Na Tahrirze – centralnym placu Kairu – demonstrowało w poniedziałek 250 000 ludzi. Ale na wtorek opozycja zapowiedziała megaprotest: w dniu 1 lutego milion ludzi ma przybyć na plac, by żądać ustąpienia prezydenta Mubaraka. Policja już teraz stawia blokady na ulicach, prowadzących do placu. Nie wiadomo, jak się zachowa wojsko. Opozycja – która wyszła z podziemia – apeluje, by wojsko wybrało, po czyjej jest stronie: reżimu – czy narodu, zjednoczonego w proteście. Telewizje pokazywały już sceny bratania się żołnierzy z tłumem.
Komentatorzy są zgodni: jeśli Mubarak wyda rozkaz brutalnego stłumienia protestu i strzelania do tłumu, to najpewniej będzie to koniec jego rządów. Ale jeśli nie użyje siły i dopuści do tego, by rebelia rozlała się na cały kraj – wynik będzie ten sam.
Tymczasem jednak państwo zaczyna się sypać. Dzisiaj stanęły pociągi. Wcześniej już na wolność wydostało się z więzień tysiące kryminalistów. Splądrowano kairskie szpitale, a nawet słynne Muzeum Kairskie. Eksperci uznali, że zdolność kredytowa Egiptu się obniża. Z kraju w popłochu wycofują się inwestorzy, wyjeżdża bogata elita. Biura turystyczne masowo odwołują rezerwacje – co oznacza spadek wpływów z turystyki, tak ważnej dla gospodarki Egiptu.
Nie ulega wątpliwości, że w najbliższych dniach kluczowa rola przypadnie wojsku. W tym kontekście komentatorzy zwracają uwagę, że wiele do powiedzenia mają tu Stany Zjednoczone. Amerykanie od lat – od czasu zawarcia układu pokojowego z Izraelem - udzielają Egiptowi pomocy militarnej wartości 1,3 mld dolarów rocznie. Tym samym Egipt jest po Izraelu największym beneficjentem amerykańskiej pomocy w tym rejonie świata. W ostatnich dniach w Waszyngtonie przebywał gen.